piątek, 31 maja 2013

Budyniowo

Czuję się ostatnio jak rozgotowany, pozbawiony smaku budyń, który na dodatek wylewa się z brzydkiej salaterki.
Niech ktoś w końcu dobrze mnie wymiesza i doprawi do smaku wiśniami a nie samymi pestkami. 

Ideał, do tego dążę :

 
Bardzo lubię te serie




środa, 29 maja 2013

szaro to widzę

Szczerze zazdroszczę ludziom, którzy odnajdują w sobie siłę i wytrwałość żeby uczęszczać na zajęcia. Ja nie potrafię. Nie byłam na uczelni już ze dwa miesiące i wiem, że dzisiaj muszę pójść. Na samą myśl mi niedobrze. Duszę się w salach wykładowych. Zawsze tak było,już od podstawówki. W sali wykładowej czuję się jak chomik w klatce (mogłam zastosować bardziej romantyczne porównanie- jak ptak w klatce, ale cóż jest romantycznego w szkole żeby szaleć z takimi porównaniami?), każda minuta jawi mi się jako godzina. Zawsze lepiej i skuteczniej uczyło mi się poza murami szkolnymi, w samotności. Jest tyle ciekawszych rzeczy do robienia poza szkołą! W każda środę mam depresję spowodowaną myśleniem o zajęciach i wyrzutami sumienia, które wywołuje to, że zazwyczaj jednak nie idę.
Trzymajcie kciuki, miłego dnia i wieczoru- mamy w końcu mini weekend :)





wtorek, 28 maja 2013

CD.

CD. poprzedniej notki :)

Mariola wpatruje się we mnie szklistymi oczami. Przespałam jej poranną godzinę spaceru. Przepraszam ją i w dwie sekundy jestem gotowa żeby wyjść z nią na spacer.  Jeżeli komuś przyszłoby do głowy żeby się do mnie odezwać, muszę pamiętać żeby nie odpowiadać. Dla dobra rozmówcy, mój oddech mógłby zabić nawet rasowego alkoholika. Zanim na dobre opuszczamy nasze mieszkanie, sięgam jeszcze do torebki po papierosa.
Na spacerze uświadamiam sobie jak bardzo jestem głodna, brudna i budząca wstręt. Tylko Mariola kocha mnie w takim stanie, podobnie jak w każdym innym. Ogólnie tylko ona kocha mnie kiedykolwiek. Nie mam pretensji do innych, że mnie nie lubią, sama ich nie znoszę i dla mnie mogliby nie istnieć. Może poza małymi wyjątkami.
Jest piękna pogoda, mamy jesień, czyli moją ukochaną porę roku. Wiatr uderza mnie po twarzy tworząc na niej malownicze rumieńce. Gdyby nie smród jaki wytwarza moje ciało, gdyby nie kask na głowie i sińce pod oczami, przypuszczam, że można by się było teraz we mnie zakochać. Sprzyja ku temu scenografia i Mariola, która wesoło wokół mnie tańczy świadcząc o tym, że jestem dobrym człowiekiem. Ale nikt nie odda teraz mi swojego serca. Mam marsową minę, palę fajkę jak marynarz a po chwili rzęsiście spluwam na chodnik. Jakaś matka z dzieckiem patrzy na mnie w niedowierzaniu i po chwili kiwa z niesmakiem głową. Wiem co zaraz zrobi i rzeczywiście zgaduję- młódka cmoka z niezadowoleniem pod nosem. Tak, cmoka na mnie, cmoka do mnie, czego najzwyczajniej w świecie nienawidzę. Podchodzę bliżej, zrównujemy się niemal ramionami i głośno, tak żeby nie było  żadnych wątpliwości witam się z nią tak jak na to zasługuje:
-Spierdalaj.
I ruszam przed siebie nawet się nie obracając. Czuję jak kobieta się zatrzymuje, zastanawia jak zareagować i wpada na to w całej swojej odwadze dopiero jak ledwo mnie już widzi:
-Cóż za język! Bezczelność !
-Spierdalaj !- Powtarzam, bo przecież nic więcej nie mam jej do powiedzenia. Gdyby zamknąć mnie z nią w jednym pokoju do końca życia powtarzałabym jej te magiczne słowo tak długo aż zwiędłyby jej uszy.
Zanim wchodzę do domu specjalnie nadrabiam drogi tylko po to żeby przejść koło sklepu spożywczo- monopolowego Iks. Jest bardzo wcześnie ale już z przyzwyczajenia sprawdzam czy nie ma Stasia. Nie ma. I dobrze, bo po przeszukaniu kieszeni okazuje się, że nie mam przy sobie nawet złotówki, więc nie miałabym możliwości poprawienia Stasiowi humoru. A szkoda. Jego uśmiech zawsze wywołuje mój, to jak błędne koło. Ja daję mu złotówkę lub dwie, on się wyszczerza, ja się wyszczerzam i wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Radość na pół dnia w cenie kilku groszy to niezbyt droga przyjemność. Na nią jeszcze mnie stać.
Po wejściu do domu otwieram wszystkie okna czyli całe jedno, bo jest straszny zaduch. Śmierdzi mną, Mariolą, papierosami, nie wynoszonymi śmieciami, brudem. Mamy czwartek więc nie idę dzisiaj do pracy, może posprzątam, z naciskiem na może. Pracuję tylko w weekendy, ale za to tak intensywnie, że aż do wtorku jestem wypłukana z  sił. Nadchodzi czas na rutynowe czynności. Nastawiam wodę na mocną kawę, włączam komputer żeby był zwarty i gotowy do działania w sam raz na świeżą kawę, uruchamiam także telewizor żeby popatrzeć na karykatury ludzi i posłuchać o ich życiu seksualnym i diecie. Nieważne jaki był temat porannego programu i tak w końcu będzie mowa o seksie i odchudzaniu. Już od dziecka wiem, że jeżeli nie umiesz porządnie zrobić loda a twoje ubrania są w rozmiarze większym niż 36 to jesteś nikim. Z zapałem więc wykonuję wyżej wymienioną czynność jeżeli mam ku temu okazje, mając na uwadze wszystkie wskazówki jakie wyczytałam w biblii miliona kobiet- w Cosmopolitanie. I oczywiście mój rozmiar to 36, inaczej musiałabym umrzeć. Sama odcięłabym sobie tłuszcz nożykiem introligatorskim albo skoczyła z okna, bałabym się jednak, że utknę w futrynie i z mojego samobójstwa nic nie wyjdzie. Trzeba dbać o fason inaczej się nie istnieje, a jak jest już naprawdę bardzo źle to bywa, że nawet  samobójstwo w postaci wyskoczenia z okna to dla nas zbyt ambitna i trudna szuka.

Z kontemplacji kubka kawy, facebooka i telewizji śniadaniowej wyrywa mnie dźwięk dzwonka. Zerkam w złości na zegarek. Jest zbyt wcześnie żeby mógł być to listonosz z jakimkolwiek rachunkiem do opłacenie czy sąsiadka chcąca pożyczyć trochę cukru (zresztą, powinny być już nauczone, że ode mnie nie da się pożyczyć niczego, nawet dobrego słowa). Zerkam w judasza, urządzenie, które wymyślił Bóg po to żeby móc udać przed niechcianym gościem, że nie ma nas w domu. Oczywiście, zerkam w oczy a zaraz potem dekolt mojej jedynej przyjaciółki (której i tak nie lubię, a jednak ją potrzebuję)- Moniki. Otwieram.


Na drugim zdjęciu z moim Najlepszym Przyjacielem Piotrem. Bywa ciężko, ale chyba to najlepiej świadczy o tym, że jednak się lubimy !



poniedziałek, 27 maja 2013

Piszę sobie.



             Biegnę jakby od tego zależało moje życie. Jestem przekonana, że biegłabym równie szybko gdyby gonił mnie tak popularny od ostatnich lat wampir (nie przystojny, inaczej bym nie uciekała), albo wyliniały, pokryty ludzkimi narządami i fekaliami wilkołak.
Czasami tak mam. Jakiś impuls podnosi moje ciało z kanapy sprzed telewizora i karze wybiec, a właściwie wylecieć z domu. Nieraz jeszcze mam szanse żeby założyć wygodny, kolorowy strój do biegania. Bywa jednak, że nie dostaję takiej możliwości. Muszę wydostać się z domu tak jak przed chwilą się w nim znajdowałam. Czy to w piżamie, czy w poplamionym dresie, bywa, że w jeansach i swetrze z pokemonem. Ostatnio wyruszyłam na walkę o swoje życie w obcisłych spodniach typu rurki, które tak obtarły mi kość ogonową i okolice, że przez miesiąc miałam problemy z siedzeniem. Cieszyłam się wtedy, że od tak dawna nie uprawiam seksu i nie mam widoków na jego uprawianie w najbliższej przyszłości. Gdyby mój ewentualny partner zobaczył mój porośnięty strupami tyłek mocno by się zdziwił.
Moje włosy pokrywa pot. Nie w ten romantyczny, seksowny sposób. Mam na głowie kask stworzony z własnego masła. Wiem, że jeżeli zaraz po tym dzikim biegu ich nie umyję, obudzę się z twardymi, kruszącymi się strągami. Pot kapie ze mnie jak deszczówka  z mokrego psa. Przechodniom muszę wydawać się obrzydliwa i obłąkana, zazwyczaj idzie to w parze. Mam otwarte usta, więc moje organy i gardło pękają w bólu. Doskonale wiem, że powinnam biegać z zamkniętymi ustami, ale w pewnym momencie nie wytrzymuję i je otwieram. Powietrze i wiatr wpadają we mnie z impetem porządkując moje wnętrze według własnych, krwawych upodobań. Ale nie przestaję. Muszę biec dalej bo tak mi karzą. Nie wiem kiedy się to skończy i nie obchodzi mnie to. Serce walczy z warstwą tłuszczu i skóry o wolność. I nagle dostaję przerwę od walki. Zatrzymuję się bez spowolnienia biegu, bez marszu- nagle i mocno. Robię rzecz, której nie powinnam absolutnie robić, wsadzam głowę między kolana i bardzo głęboko, bardzo szybko oddycham. Czuję, że żyję i czuję, że zaraz mogę umrzeć. Uwielbiam to. Zwykły, darmowy bieg potrafi dostarczyć mi tyle rozrywki. Podnoszę głowę, na chwilę robi mi się ciemno przed oczami, więc je zamykam, bo co za różnica w takim przypadku na jakiej wysokości znajdują się powieki. 
Wracam do świata, moje serce spowalnia, gardło boli trochę mniej. Na drżących nogach, jak kobieta, która dorwała się do zbyt wysokich jak na swoje możliwości szpilek, zaczynam wracać do domu. To zawsze najgorszy dla mnie moment. Bieg dawał mi wolność, szybkość, umiejscawiał mnie gdzieś poza czasem. Teraz ślimaczym tempem muszę wrócić gdzieś gdzie wcale nie chcę wracać, wiele kilometrów na nogach, które nie należą do mnie. Czuję się jak ktoś komu dano skrzydła by sobie polatał tylko po to by mu je zabrać i uświadomić mu jak mało znaczy i jak wiele cudownych rzeczy dzieje się wokół niego bez jego udziału.
Po dotarciu do domu witam Mariole, która nie może pogodzić się z moją chwilową nieobecnością i długo jeszcze będzie się na mnie gniewała. Dam jej ciastko, wtedy szybciej jej przejdzie.
Rzucam się na kanapę i pogrążam w niebycie. Myślę o niczym, równie dobrze teraz mogłoby w ogóle mnie nie być bo zachowuję się jakbym nie żyła. Kto wie, może mnie nie ma, może przez chwile rzeczywiście nie istnieję. Zapewne także tak wyglądam, brudna, śmierdząca i sina ze zmęczenia. Muszę przespać ten stan. 
Obudzę się i mam nadzieję, że będzie lepiej. Że zacznę działać.


Tak sobie piszę.





blogi.szafa.pl/hrabina_san

niedziela, 26 maja 2013

Bliżej 30stki niż 20stki ! ha!

Cały weekend przeleżałam w łóżku jęcząc i sama nie wiedząc czego chcąc :)
A to wszystko dlatego, że w piątek odbyła się impreza urodzinowa mojego Chłopca. Było bardzo przyjemnie, goście jak zwykle dopisali i nikt nie miał prawa narzekać. Jedyne o co nie zadbałam- to chipsy, było ich za mało, ale byłam pewna, że to ciastka będą cieszyły się większą popularnością (sporo zostało do dzisiaj, zapraszam !;p) Mam nadzieję, że po imprezie nadal żyjemy z sąsiadami w stosunkowo dobrych relacjach (zawsze witamy się na korytarzu a nawet bywa, że się do siebie uśmiechniemy, a rzadko takie relacje z sąsiadami się miewa;p)
Od jutra muszę wziąć dupę w traki i coś ze sobą zrobić, bo dwa dni nie wychodzenia z domu to nie jest norma. To niesamowity luksus za który w końcu trzeba będzie zapłacić. A ja zamierzam rozpocząć spłatę już jutro, wstając o 6 rano i gnając na plaże, o !

Zdjęcia z przed około roku, ja jeszcze w długich włosach i w turkusowym ombre (za którym czasem tęsknie), ale za dodatkowymi pięcioma kilogramami nie, więc dzisiaj kocham siebie mocniej :D






środa, 22 maja 2013

Związki, związeczki

Czasami zastanawia mnie zupełny brak wyciągania przez niektórych wniosków i zerowa umiejętność obserwacji tego co się wokół nas wyczynia. Ludzie łatwo rzucają wielkimi słowami, oskarżeniami i wyznaniami, a także bardzo mądrymi- złotymi myślami.
Dzisiaj chcę napisać coś na temat związków. Wielu mówi- kiedyś miłości były inne. Lepsze, większe, prawdziwsze. Teraz ludzie się rozstają, zdradzają, miłość nie ma żadnej wartości.
Zgodzę się tylko z jednym- żyjemy w czasach, kiedy najwyższą wartością każdego z nas jest 'ja' nie 'my' czy 'on/a', owszem. Ale nadal potrafimy kochać, lub- nadal nie potrafimy, na tym polu wiele się nie zmieniło.
Rozwodów jest więcej niż było, też mi nowość! Ale to nie dlatego, że ludzie się mniej kochają, a dlatego, że rozwód przestał być tak potępianym społecznie aktem! Pamiętam, jak za czasów mojego dzieciństwa rozwód był kojarzony niemal z czymś szatańskim, brudnym, osoby (szczególnie kobiety) po rozwodzie były uznawane za kogoś komu się nie powiodło, kto jest słaby. Ludzie woleli męczyć się w toksycznym związku aniżeli podjąć 'męską' decyzje o odejściu. Osoba, po rozwodzie kiedyś też miała dużo mniejsze szanse na nowy związek. Więc bała się przyszłej samotności, zapominając, że trwając w związku bez miłości tak czy siak jest skazana na samotność i mękę.
No i temat dzieci. Chyba decyzja o nierozejściu ze względu na dzieci jest najgłupszą z możliwych! Krzywdzącą w konsekwencji owe dzieci. Teraz, jako, że stawiamy głownie na siebie, nie posiłkujemy się aż tak 'dobrem' dzieci. Dzieci nie są głupie, wyczuwają emocje, czują niechęć, agresję, nawet jeżeli rodzice chcą udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku- dziecka nie oszukają, tylko w konsekwencji nauczą go życia w kłamstwie i braku poszanowania do siebie i własnych uczuć.
Tematu zdrady chyba nie trzeba poruszać. Zawsze była, jest i będzie. Temat rzeka i nie na dzisiaj, ale na kiedyś- na pewno.
Potrafię kochać i kocham.Ale kocham także siebie, mam dla siebie wiele serca, dbam o siebie, o swoje samopoczucie i nie pozwolę żeby ktokolwiek wszedł mi na głowę (chyba, że mój pies pod czas spania :P). Nie dajmy się zwariować. Jeżeli sami nie będziemy siebie szanowali jakim prawem i cudem chcemy tego oczekiwać od innych ?




wtorek, 21 maja 2013

Zombie.

Szkoda, że większość życia musimy przepracować. Nawet jeżeli lubimy swoją prace to jednak pozostaje pracą. Jest tyle pięknych rzeczy do odkrycia, do zbadania. Tyle cudownych miejsc do odwiedzania, ludzi, których warto poznać. Nie wspominając o niesamowitych rzeczach, których można się nauczyć a na których zgłębienie trzeba miesięcy, lat. W konsekwencji większość z nas nie robi nic. Porażeni ogromem możliwości, zniechęceni obowiązkami i pogonią za pieniędzmi zapominamy o tym co jest najważniejsze w życiu. Czyli o życiu właśnie. Znam ludzi, którzy od wielu lat nie zrobili nic dla siebie. Którzy już tego nie zrobią, bo się boją i przywykli to trwania w bezruchu. Oni już przegrali i to na własne życzenie. Jak można dopuścić do takiego stanu ? Jak można z własnej woli egzystować a nie żyć? Przeraża mnie to i jednocześnie budzi moje współczucie. Ludzie, budźmy się z tego przerażającego letargu. Nie bądźmy jak zombie. Zawalczmy o siebie bo jak my tego nie zrobimy to gwarantuję- nikt nie zrobi tego za mnie.
Sama mam do siebie pretensję każdego dnia, że tyle cudownych rzeczy przecieka mi między palcami lub ucieka cichcem bokiem. Ale mimo wszystko staram się łapać te ulotne przyjemności, ciągnę je za włosy i kruszę ich skrzydła w dłoniach. Może kiedyś nauczę się z nimi delikatniej obchodzić i uda mi się je przytulić do serca.
Może ze mną zostaną.

Zdjęcia z bardzo dziwnej (chodzi mi o atmosferę) sesji. Nie powtórzyłabym jej. Zdjęcia mi się podobają ale to nie jestem ja na nich. Nie wiem kto to, ale nie znam tej osoby.



niedziela, 19 maja 2013

Nie było łatwo

Jednak.
Sama komunia okazała się być najprzyjemniejszą częścią wyjazdu weekendowego. Ale wszystko co było zbudowane dookoła, tzn. przed i po- należy jak najszybciej schować do wora, mocno go zawiązać i wyrzucić bez łez do kosza na śmieci. I to takiego jak najdalej naszego bloku.
Cóż, demotywujące jest to, że czasami, mimo starań- dostajemy po dupie (za nic!) i jesteśmy traktowani jak... powiedzmy, że jak powietrze, ale raczej mam na myśli coś co to powietrze mocno zanieczyszcza i zakłóca jego sielankowość ;p
Teraz jestem już w naszym domku, w małej, brzydkiej, starej kawalerce, która nosi imię Zielona Żaba i czuję się bezpiecznie. Nikt nie ma prawa mnie oceniać w moim domu i nie ma prawa bezpodstawnie być dla mnie chamskim.
Kawały o wrednych teściowych (także tych przyszłych) niestety nie do końca mnie już bawią:)
Wstałam lewą nogą i jestem zła ! :)
'Kobieta Jeleń' w oryginale i jej wariacja także w złości.  Chyba dzisiaj porysuję, może mi ulży :) a może nie ! o.



piątek, 17 maja 2013

Świątecznie

Dzisiaj jedziemy poza miasto na komunie osóbki z rodziny mojego chłopca.
Przyznam, że absolutnie nie przepadam za takimi zabawami, świętami i okolicznościami ogólnie.
Najchętniej opuściłabym własną komunię ( i znając siebie byłam tego bliska, wiem na pewno, że kiedy wszyscy świętowali i ucztowali, ja się chowałam na dworze i przytulałam się z moimi psami)  :)
Sama mam malutką rodzinę (dosłownie kilka osób, z którymi utrzymuję kontakt i mówiąc o nich mam na myśli 'rodzinę') i jest mi tak dobrze. Nie odnajduję się w całowaniu po policzkach z tuzinem (nieswoich czy też swoich) cioć, plotkowaniem jakbyśmy znali się od kołyski (z obu stron) i obżeraniem się wcale nie tak smacznym ciastem. Za każdy niezjedzony kawałek ciasta muszę zapłacić wysłuchaniem o rzekomej głodówce i niepotrzebnym odchudzaniu i nie ma mowy, żeby ktoś nie nawiązał do mojego wegetarianizmu.
ALE!- jestem pozytywnie nastawiona do życia i teraz nie będzie inaczej.
Oby było po prostu przyjemnie, albo chociażby nie nieprzyjemnie :)
Udanego weekendu dla Was i dla mnie :)

Zdjęcie z zeszłorocznego wieczoru panieńskiego żony mojego brata (póki co moja pierwsza taka zabawa) i moje prawdziwe oblicze :)



Hellouu Kitty

Dzisiejszy dzień zaczęłam od obowiązkowego biegania. Razem z moim ukochanym psem Buką aka Bogdanem (to chłopak, niektórzy mają problem z tym, że ma na imię 'Buka' więc nadałam mu drugie imię na które także reaguje- Bogdan, głownie po temu żeby nie narzekano i nie marudzono, że jak to, jak samiec może mieć na imię 'Buka' <ano może i ma! :)>), potem wybraliśmy się do osiedlowego lumpeksu i zakupiliśmy przepiękne beżowo wężowe koturny na korkowej podeszwie dla mojego Mamula (sama bym je przygarnęła, ale nie mój rozmiar- ja płacze, Mamula się raduje :))
Ktoś porzucił na korytarzu książki, z których zabrałam sobie kilka. W tym jedną, o bardzo śmiesznym tytule (i mam nadzieję, że równie śmiesznej treści) pt. 'dzika Urszula'- oby był to mózgołamacz, harlekin na najniższym poziomie- mam na to dzisiaj ochotę :)

Zastanawiam się- czy gdybym od dnia dzisiejszego nie mogła już nigdy w życiu zakupić/ dostać nowego ubrania, albo nigdy w życiu nie mogła już przeczytać książki- co bym wybrała? Z dwojga złego nie wyobrażam sobie nigdy więcej nic nie przeczytać. Skoro istnieją książki, Bóg także musi istnieć- to dla tych wszystkich niedowiarków :)





czwartek, 16 maja 2013

Poranny ptaszek

Jestem hardcorem :) Wstaje o 6.30 mimo, że tak naprawdę mogę sobie pozwolić na dłuższe leniuchowanie. Ale nie, poranna kawa wzywa! (A właściwie gar kawy)
 Potem nieumalowana, potargana- zakładam legginsy i koszulkę i ruszam biegać! Biegam od niedawna i z każdym kolejnym dniem odkrywam w tym sporcie coraz więcej przyjemności.
 Po pierwsze jest to sport darmowy, oczywiście pomijając jednorazowy zakup stroju (bez którego się obędzie ale zależało mi na oddychającym materiale), następnie- zwiedzam miasto, w którym mieszkam od blisko dwóch lat, a którego dobrze jeszcze nie znam. Opalam się :) I co bardzo ważne- na bieganie zabieram mojego ukochanego psa, któremu przecież też przyda się odrobina ruchu :) Po bieganiu pada w mieszkaniu tak jak stoi i słodko śpi, aż miło popatrzeć jak chłopak się wykańcza.
Pierwszego dnia moich biegów ledwo dałam radę obiec osiedle. Jest coraz lepiej. Dziennie biegam około 3,5 km. Niewiele, owszem, ale nie chcę się przemęczać- muszę się przyzwyczaić. Mam coraz lepszą kondycję. Najgorzej jest zacząć. Ale jak już się zmusimy- nagle okazuje się, że to sama przyjemność, polecam ! :)
Plan na dzisiaj to popracować nad własną stroną internetową (nie mam na myśli bloga :)), posprzątać i... ruszyć na moje kochane lumpeksy ! Ciężkie byłoby moje życie bez nich :) Jestem zakupoholiczką ubraniową, więc mogłoby być nieciekawie :)
Miłego dnia i mam nadzieję- do spotkania na szlaku do biegania :)

Zdjęcia które dodałam pochodzą z dwóch osobnych sesji, które były dla mnie naprawdę bardzo przyjemne i z uśmiechem wspominam pracę na planie :)




środa, 15 maja 2013

Dzień dobry !

Za oknem wiosna ! W moim sercu także kolorowo...
Zielono, kwitnąco, aż chce się żyć !
Obudziłam się z zimowego letargu. Jestem typem człowieka, który albo nie robi kompletnie nic- dosłownie leżę całymi tygodniami do góry dnem i się męczę samym faktem oddychania, albo- zapracowuję się niemal do nieprzytomności. Oba te stany lubię i oba naprzemiennie są mi potrzebne. Tworzą mnie, wpływają na to jaka w konsekwencji jestem.
Obecnie działam. Biegam od lewej do prawej szukając dla siebie miejsca. Nigdzie nie zagrzewam na długo, nie mogę się na nic zdecydować. Każda kolejna możliwość wydaje mi się lepsza od poprzedniej. Więc chwytam się nowych okazji często zatracając poprzednie. Muszę znaleźć złoty środek. Żeby iść na przód ale jednocześnie nie palić za sobą mostów.

Witam na moim blogu- fotoblogu.
Mam nadzieję dzielić się z Wami moimi smutkami ale przede wszystkim- szczęściem i sukcesami. Jako rasowa ekshibicjonistka mam potrzebę dzielenia się kawałkiem mnie z nieznajomymi (a także znajomymi).
Ps. jestem uzależniona od gum do żucia, przyznaję się! Pożeram dużą paczkę dziennie (ta lidlowka gdzie jest około 100 pastylek też nie stanowi dla mnie problemu)