czwartek, 30 lipca 2015

Ewo, Ewo Ty lebiego,
Czemu wszystko zostawiasz na ostatnią chwilę
I mimo wiecznych obietnic,
że: 'to już ostatni raz tak robisz"
to jednak wciąż to robisz
i na tym źle wychodzisz

ahaha


środa, 29 lipca 2015

https://www.youtube.com/watch?v=jmtB7AkACbg

nie tyle co wierzę w symbole i ich magiczne znaczenie (ale zdarza się i tak, a jakże) co je celebruję i rozmyślam na ich temat. interesuję się ich magicznym znaczeniem i jakoby tajnymi mocami bo to romantyczne, bo to coś wyjątkowego. to jak religia. bo dla mnie symbolizm i religia to pojęcia nie tyle synonimiczne, co bliskoznaczne.
a wczoraj tych symboli, ale moich prywatnych- było niemało.
a ja je odczytałam tak jak chcialam, bo: to moje symbole, mój świat i moje uczucia.
a moje symbole w moim świecie umiem zinterpretować tylko ja, w tym przypadku nie biorę pod uwagę zdania innych.

Moje własne obietnice, które złożyłam sama sobie i to sama przed sobą realizują się. Nie, ja je realizuję. bo realizuja się, sugeruje, że to dzieje się samo, bez mojego udziału. A ja jestem tym udziałem. Ten rok miał być rokiem wielkich zmian, zmian na lepsze- dodam i doroślenia.
I rzeczywiście. To się dzieje, to jest realne, nie wyimaginowane. Oh, to co się wydarzyło dotychczas i to z czym udało mi się zawalczyć to i tak bardzo dużo.
W głowie sprzątam, ale jakoś nadal nie wyjęłam tego cholernego roweru z piwnicy :D
I głośniki mi się zepsuły.
I telefon.
Elektronika mnie nie kocha, bo ja jej nie kocham.
Szkoda, że z ludźmi jest tak, że jak Ty kochasz to niekoniecznie masz wzajemność.
Ale co ja tam wiem :D

dobrze jest poznać, porozmawiać z osobą, która przeżyła to co ty, zawalczyła i mimo, że nie wygrała, bo tej walki nie da się ostatecznie wygrać- nie zeszła z drogi i zdrowieje, zdrowieje. chociaż nie wyzdrowieje nigdy. bo uzależnienia mają to do siebie, że nie odchodzą nigdy. można tylko kazać im się zamknąć i od naszej siły zależy na jak długo będziemy trzymać ich buziaczki na kłódkę. A można do końca życia. i ja w to głęboko wierzę. i nie dlatego, że muszę się oszukiwać. a dlatego, że tego dla siebie chcę. ja chcę być zdrowa, zdrowsza. i jestem i będę i będzie tylko lepiej. byłam w bardzo, bardzo złym miejscu przez niekrótki czas. za długi o każdą sekundę kiedy tam byłam. paradoksalnie- nie żałuję żadnej z tych sekund. bo jestem teraz bardzo, bardzo mądrym człowiekiem. a będę tylko mądrzejszym.
i wiem, że uzależnienia nie imają się słabych i bez charakteru, jak to zwykli mawiać.. ci słabi i bez charakteru. a tych wrażliwych, osób wybitnych.
co do jednej, osoba uzależniona od środków zagrażających życiu, którą znam, jest osobą nieprzeciętną. i ktokolwiek będzie mówił inaczej w moim towarzystwie- dostanie w mordę.
ale osoba wybitna jest nią ostatecznie kiedy zawalczy o siebie. bo łatwo rzucić się z 12stego piętra i się roztrzaskać w imię czegoś. sztuką jest zrzucić się z tego 12stego pietra i mimo niesprzyjających, wrednych wiatrów- nie tyle wzlecieć na nowo na szczyt wieżowca, a jeszcze wyżej- tak wysoko żeby se usiąść na księżycu jeżeli akurat nie jest w pełni, zwiesić nóżki i nimi pomerdać. a potem splujnąć.
szlag! ot.
książki leżą dookoła mnie i pachną. a ja je wącham, podgryzam i czytam. ale w tej kolejności.
dziękuję Boże za zdrowe oczy i za sprawne dłonie. To są Twoje Dary dla mnie.

wtorek, 28 lipca 2015

Nie pierwszy raz wstaję o 5tej, Następnie zmuszam się jeszcze do pół godzinnej drzemki i idę spać dalej.
Dobrze. dobrze.
Owszem, swego czasu, czyli za czasów 'za zdrowia', tego byczego, jurnego- zwykłam wstawać raczej godzinę później, ale tłumaczę sobie to wiekiem starczym. Im mniejsza aktywność życiowa, tym mniej snu potrzebujemy. Głupcami są ci, którzy wyobrażają sobie, że starość przyniesie im upragnione, wielogodzinne spanie. Ano nie. Poobserwujcie trochę swoich dziadków i babcie, przestańcie być ślepi na ich zwyczaje i obyczaje. To ludzie, którzy żyją inaczej niż wy, a ich życie już na pewno nie polega na wiecznym spaniu, raczej na wiecznej walce o to, żeby dać radę przynieść wnusiom czy dzieciom codzienną poranną porcję świeżego pieczywa. A my zamiast to docenić, to wkurzamy się, że tak długo musieliśmy na nie czekać... i że z głodu to nam się nawet odechciało jeść i wielkie dzięki, ale wychodzimy na crouissanta z Moniką, więc bułeczki od dziadka już nie chcemy.
poza tym, wybiera fatalne pieczywo i powinien już wiedzieć, że jesteśmy uczuleni na gluten, a głównie to na kalorie!
parszywy losie.
Z drugiej strony, wspominam dni, kiedy biegałam namiętnie (ah, czasy Trójmiasta, kiedy to było?) i wówczas także spałam jakoś mniej. Tutaj z kolei zdaje mi się, że to sprawa świeżego powietrza i ładowanie bateryjek energią słoneczną. i ogólnie, te całe hormony szczęście, inne trele morele.
Chciałam zacząć biegać wczoraj. Ale jako prawdziwy rebel, z powodu takiego, że był jakiś dzień święto sportu- postanowiłam dla zasady akurat tego dnia nie zacząć biegać.
Dzisiaj. I to w pięknych rejonach. Po pracy, z psem. Wybiegam smutek bo od tego są nogi. Żeby zabrać nam troski. idźcie precz, a słoneczko niech do mnie macha i mnie poprzytula.


https://www.youtube.com/watch?v=c5m24ao0U9o

najważniejsze jest podejście, a dzisiaj mam złe ;d
ahaha.


 w tle leci ekipa z warszawy. i coś sobie uświadomiłam dzięki tym bardzo zabawnym, kolorowym stworkom. żeby nie było, nie to, że warto angażować się fizycznie z kimkolwiek popadnie (jakby nazwał to mój Dziadziuś Aleksander) ani nie to, że wlewanie w siebie dziennie wiadra wódki jest ok. nie. uświadomiłam sobie coś istotnego.
coś całkiem mądrego i w ten oto sposób mój świat, Świat Ewuni, wzbogacił się o kolejną ciekawostkę. każdego dnia zdobywam kilka mądrości. one leżą dookoła nas i czekają aż się nad nimi pochylimy. więcej ich niż kasy. podnośmy, podnośmy. i hop, przez usta do mózgu! smacznego!

nic złego się nie stanie, jak mnie trochę polubicie tu:
https://www.facebook.com/ewa.dymek.marzenia?ref=hl


Człowiek płaci za błędy, za swoje, za innych, na wspólne.
Zapłaty bywają bolesne, nie tylko dla kieszeni. Głównie zaś dla serca i dla głowy. Chociaż kieszeń też umie na tym ucierpieć, bo wyciąga się z niej często niedrobne na leki, które dają uśmiech.
Wybawieniem może okazać się rysowanie i pisanie. Owszem, to pozwala na chwilę zepchnąć smutek w kąt, ale w końcu trzeba przestać rysować czy pisać, chociażby po to żeby się zdrzemnąć albo ostatecznie pójść spać.
I mimo wykończenia, fizyczno- psychiczno- emocjonalnego, sen jakoś często nie chce przyjść.
Bo brzydkie myśli zjadają nam głowę od środka. Kłóją w środku, gdzieś w klatce piersiowej i zadręczają. I mimo, że prosimy, błagamy żeby sobie poszły- tym daleko do posłuchania nas. Ale cóż, my sami często proszeni i błagani o to żebyśmy sobie poszli nie umiemy tego odpowiednio usłyszeć i w prawidłowym czasie zareagować odpuszczeniem. A z tym odpuszczeniem często może przyjść też odpuszczenie grzechów. Ale nie, my grzeszymy dalej. Z lubością. W obrzydliwym gównie. I z.
 No i nie śpimy. Tylko płaczemy w poduszkę, która niczemu nie zawiniła oprócz tego, że urodziła się poduszką. Dobrze, że ja nią nie jestem, wolałabym nie musieć znosić tych wszystkich łez, szczególnie pochodzących z głupoty. Łzy spowodowane głupotą bolą potrójnie.
Głupie łzy, głupich ludzi.
Głupio mi, że jestem głupia.
Ale chcę być znowu mądra.
Chcę sprezentować mojej poduszce wakacje. A co, niech ma.
Jeszcze nie dziś, i nie jutro, i raczej długo nie będzie miała wolnego, ale jak Boga kocham, wynagrodzę jej wszystko. Wynagrodzę jej siebie.
Poduszeczko, bądź spokojna, Ewunia kiedyś zwolni Cię z obowiązku wchłaniania gównianej solanki.
Pozdro, elożka.

niedziela, 26 lipca 2015

Ten weekend dobrze mi zrobił, bo jak zawsze, towarzystwo Piotra uświadomiło mi, że my, normalni ludzie- istniejemy.A bardzo łatwo jest dać się nabrać czy to na chwilę, czy na dłużej- że albo nas nie ma, albo że to my jesteśmy nenormalni.

Wracam więc do Poznania z poczuciem tego, że jestem normalnym człowiekiem. Bardzo mi z tym przyjemnie i dobrze.

Miałam mieć dwu tygodniowe, fajne zlecenie, ale niestety widomo zbliżającego się leczenia (które nie wiem kiedy nadejdzie, ale może się to zdarzyć dosłownie z dnia na dzień, nie mogę teraz nic nikomu obiecywać), zmusiło mnie do rezygnacji, na rzecz przyszłego ozdrowienia.
I jakoś tak doroślej się dzięki temu czuję. Odpowiedzialniej, może i dumniej, jak pawiczka. Zaraz a ogonek mi wyrośnie.
Wracam do domu, jeżeli domem muszę nazwać konkretne miejsce czy chociażby miasto, i czekam. Czekam na telefon z podaną datą dnia, kiedy zacznę zdrowieć już ostatecznie.

I czytanie jest znowu tak szalenie przyjemne. A na świecie jest tyle książęk, tych wspaniałych, tych mniej wspaniałych, tych średnich, wreszcie- tych beznadziejnych, które tylko na mnie czekają, o których nigdy nawet się nie dowiem, i o których się dowiem a nawet się do nich nie zbliżę na kilometr, mimo, że będę mieć przykładowo to w zamiarach :)
Tyle wszystkiego czeka. A ja jestem znowu gotowa żeby wyjść światu na przeciw. Jeszcze odczuwam drobnę zmęczenie, które jest zapłatą za buńczuczny tryb życia, ale to nic. To po prostu nic. Wstaję jak zwykłam wstawać, celebruję samotną, poranną kawę, kocha mnie mój pies, a książki nie są już tylko ciężkimi cegłami a są obietnicą poznania nowego uniwersum.

Kocham życie.

I chciałam też podziękować wszystkim tym, którzy mimo, że do moich Przyjaciół oficjalnie się nie zaliczają, to się odzywali. Ale nie tym, co się odzywali w celu zaliczenia mnie- inaczej tego nie nazwę,czy w celu- udania troski, wproszenia się do mnie i/lub ściągnięcia mnie do siebie aby ze mną porobić te złe rzeczy, które mnie zabijały, i nie tym, którzy odzywali się żeby mi mędrkować i matkować. Szczególnie zaś na pewno nie dziękuję tym wszystkim anonimowym dupką, które masturbując się zagnębiały mnie prywatnie.Albo nie. Tym też dziękuję, a co.

Chciałam podziękować tym, którzy dali mi czas, zaproponowali szczerze wsparcie, a odtrąceni- uszanowali odtrącenie, tym którzy czekali te całe, długie, cholerne miesiące, i teraz kiedy wszyscy czujecie (niesamowite!), że na nowo zaczynam żyć- powoli wracacie. Z pochwałami, z gratulacjami, z ciepłym słowem. I wiem, że nie wracacie dlatego, że wcześniej uciekliście a teraz chcecie na gotowe. My niekoniecznie się jeszcze spotkamy. Wszyscy to wiemy. Wracacie, bo wcześniej poprosiłam Was, żebyście wrócili, o ile jeszcze zachcecie- kiedy będę zdrowa.
I dzięki za troskę,te szczerą. Wzrusza mnie to.









sobota, 25 lipca 2015

Mam wspaniałych Przyjaciół.Którym napiszę dzisiaj chyba jakąś Odę.
Owszem,było tak, że długo nie pomagali mi z ich perspektywy w niczym (z mojej, już samo to, że ze mną wytrzymywali i to całe, długie lata, bywało, że nie dni a dosłownie miesiące wspólnego przebywania pod rząd bez rozłąki- było niesamoiwtym wyczynem, bo gdyby nie to, że ja niby muszę ze sobą wytrzymywać- to nie wiem czy bym wytrzymała), ale teraz, nasze relacje trochę się pozmieniały. Teraz to ja potrzebowałam i chyba jeszcze chwilę pozebuję ich bardziej niż oni mnie. I nie zawodzą, a chyba wszscy się tego baliśmy.
Okazało się, że chcą i potrafią mi pomóc. Że każde z nich wie jak ze mną rozmawiwać i to w ich języku,nie musząc go sztucznie zmieniać pode mnie. Że wiedzą jakie ruchy wykonać by było mi lepiej.  I każde z nich w inny sposób podchodzi do tematu a każego z nich potrzebuję rozpaczliwie.
I wszyscy się baliśmy tego dnia, który było wiadomo- KIEDYŚ nadejdzie, dnia- kiedy ja pęknę a oni będą jakoby musieli się zmobilizować dla mnie.
Czy dadzą radę? i co najważniejsze: czy ja im pozwolę sobie pomoć? Nawet w dniach kiedy było ze mną najlepiej, wisiało nade mną widmo tego ich oczekiwania i strachu, że się nie spełnią i nie wypełnią swojej przyacielckiej roli.Zdarzało się, że orgnizowałam dla nich małe podpuchy, żeby się trochę porealizowali i mieli mniejsze wyrzuty sumienia względem mnie. Bo czułam, że nie wierzą mi, że sama ich obecność w moim życiu to niebywałe dary. Od nich dla mnie. Ale też ode mnie dla mnie,bo w końcu ja musiałam się jednak godzić na tę ich bliskość, a jak wiemy, kontakty międzyludzkie sporo mnie kosztują.
I o to drugie się właśnie głównie rozchodziło. O moją zgodę, o moje uzewnętrznienie.
A bądźmy szczerzy- ostatnio trochę się w naszych wszystkich życiach podziało. Dostaliśmy przyspieszony kurs dorastania. Lecieliśmy na łeb na szyję, wszyscy, raz razem raz każde z osobna, często sami kopaliśmy i to pod sobą i pod resztą ferajny nie dołki a kratery. Popychaliśmy się do zła,przewracaliśmy się sami o siebie, ale w jednakim czasie też, postanowliśmy zawalczyć. I chociaż na początku paranoje, które sami wywołaliśmy i zaprosiliśmy do naszych żyć, kazały nam wierzyć, że sami się oszukujemy i że nic się nie zmienia, teraz już wiemy, mamy dowody na to, że nie kłamaliśmy, że szczerze walczyliśmy i że wygrywamy. Nie wiem czy tę walkę ogólnie ostatecznie da się wygrać, bo mam wątplwiości czy wżyciu cokolwiek jest wieczne i trwałe, ale da się z tym walczyć nieustannie i już sama ta walka, trzymanie ręki napulsie i szeroko otwarte oczy,są powodem do najwyższej dumy i do zbierania pochwał.
Dziękuję za to, żejesteście. Bo doprawdy, bez Was byłoby źle.
Dziękuję, że potraficie ze mną rozmawiać. Że nie jesteście głupi jak reszta świata.Że myślicie.
Wasza emptia, zdolność wejścia w skórę drugiej osoby jest zatrważająca.
I dziękuję za to, że traktujecie mnie jak żywą istotę, a nie tak jak większość- zabawna, pojebaną stworzycę, która najlepiej jak umrze na oczach tłumów.
Rodzinę się wybiera.


środa, 22 lipca 2015

Nocna burza była wspaniała. Obudziłam się punkt trzecia (oh,ahh) z owiniętym wokół mojej szyi Buką, który drżał jak osika, ale udawał, że wcale nie. Od razu wiedziałam, że na dworze musi panować prawdziwy Szatan, ponieważ Buka nie boi się prawie niczego, a już na pewno nie byle jakiej burzy. No i miałam rację. Mimo porannej godziny, na dworze było jasno. Ale nie biało, a złoto żółto. Cały pokój mi latał, na lewo i prawo, bałam się, że powyrywa plastikowe okna.
..Ale są. Z tymi oknami to jak ze wszystkim. Przykładowo: boisz się, że serce ci pięknie, a ono przecież nie ma jak pęknąć. Narządy wewnętrzne mu na to nie pozwolą. No chyba, że pęknie bo się przewrócisz, ale fizycznie, a nie psychicznie czy za pomocą i za przeszkodą emocji.  I choć myślisz, że NAPRAWDĘ tym razem jest już po twoim sercu, i że wiesz, że OSTATNIO też tak myślałeś, ale wtedy się myliłeś a teraz NIE- ono ani wtedy nie pękło, ani teraz nie ma zamiaru.

Oddychaj, oddychaj. Mój słodki, mały histeryku. Kocham Cię najmocniej na świecie, obiecuję o Ciebie dbać. i obiecuję, że nie opuszczę Cię już do śmierci. A i potem, jak się uda, chętnie zostanę dłużej. Jesteśmy sobie przeznaczeni i na siebie skazani. Ja i Ja i Ja.





https://www.youtube.com/watch?v=Q-03ePM1GM8


Lubię mieć terminy, to wspaniałe ramy, okresy "od" "do" które zmuszają nas do logicznego zachowania, do działania, to rzetelności, nadają życiu sens- jest na co czekać, a jak wiadomo- życie polega na czekaniu. na czekaniu na cokolwiek.

Pamiętam czasy, kiedy moje życie było odmierzane zakupem kolejnego tomiku ulubionej mangi czy czasopisma poświęconego Japonii. i co, to były piękne czasy.
Każde czasy, które przeżyłam były piękne, bo dzięki temu jestem tym kim jestem teraz. i choć teraz nie jest łatwo, właściwie jest trudno, to wiem, że niedługo będę naprawdę kimś wyjątkowym. zasłużę sobie na to. i to bardzo. i to nie będzie prezent od niewiadomo kogo. to będzie mój prezent dla mnie. Bardzo się cieszę na samą myśl tej nowej mnie, która już we mnie dorasta. Czekam na siebie. 
Ale spokojnie, bez gwałtownych ruchów! Jeszcze chwilę mi zajdzie dojście do siebie. Ale powitam nową siebie z wysoko uniesioną głową i wielkim uśmiechem na twarzy. Będę oddawać jej życie z obecnych własnych rąk, żegnając tym samym tę siebie, którą jestem- bez żalu, bez nienawiści, że oto odchodzę a w szacunku i wielkiej radości. Bo wtedy tej mnie już nie będzie. Będę tylko wspomnieniem, cieniem, fotografią. Ale to nic. Mój czas się kończy. Pożyłam sobie, czas oddać siebie w ręcę kogoś lepszego. Dokonam aktu eutanazji sama na sobie, a potem sama wskrzeszę w sobie nowe życie. I kto mi powie, że ludzie nie są Boscy?

Teraz nie trzeba czekać praktycznie na zakup czegokolwiek, bo wszystko i to w ilości zatrważającej jest wszędzie. do kupienia. na od ręki i bez kolejki. nie podoba mi się do końca, ale na szczęście Bóg dał mi na tyle rozumu, że już od kilku lat rzeczy- nie mają dla mnie żadnej, żadnej wartości. A zanim to 'od kilku lat' nastąpiło to też nie miały dla mnie żadnej wartości, ale po prostu nie zdawałam sobie z tego w ogóle sprawy, bo nie moim pieniądzem wówczas zwykłam za nie płacić. A teraz, mimo, że dobrze znam wartość pieniądza i przeliczam go na wysiłek i CZAS jaki muszę poświęcić żeby go zdobyć- nic się nie zmieniło na polu rzeczowym. Tak to ujmę.

Jestem wolna od tych rzeczowych spraw. coś ci się podoba? bierz. jeżeli ma ci dać radość, dla mnie tym lepiej. mniej rzeczy będę miała na głowie kiedy nagle nastąpi atak zombie czy inny kataklizm. często o tym rozmyślam. albo pożar. co wtedy się ratuje? mi na myśl przychodzi tylko Buka. a założę się, że ludzie uzależnieni od rzeczy chwytają laptopa, ulubioną torebkę, próbują wynosić kredens albo zakurzony dywan we floral i tygrysa. i wtedy płoną. spalają się przez te rzeczy. uzależnienie od rzeczy prowadzi do śmierci.

Teraz czeka się głównie na spóźnione wypłaty

na telefony w sprawie zleceń

i ogólnie

na kontakt

ten ludzki

czekaj, czekaj, może się doczekasz

a jak się przeczekasz odpowiednio długo, to okaże się, że już od jakiegoś czasu wcale nie czekasz i możesz się wtedy zdziwić. miło.

bo to co przeczekane jest już nieważne, co najwyżej można się do tego uśmiechnąć serdecznie i pomachać przez szybę pędzącego bmv, w którym właśnie się siedzi. A to bmv i tak nie ma żadnej wartości, bo jest tylko rzeczą.

O!





dzisiaj mamy środę, a środa jest dobrym dniem żeby umrzeć synu, ale równie dobrym żeby zacząć bardziej żyć.
ja robię dziś małe podsumowanie moich "odmajowych" postanowień na siebie "do końca wakacji", czyli mam jeszcze czas do 30stego sierpnia, a po studencku i do 30września. zobaczymy kim bardziej się poczuję: licealistką czy studentką :)

- zacznę nie tyle więcej rysować, co w ogóle zacznę- jest, jest jest, rysujęęęę
- zacznę nie tyle więcej pisać, co w ogóle powrócę do pisania- jest, jest, jest, piszęęę
- Buka na nowo mnie pokocha- miłość kwitnie, na dodatek jest wykąpany :)
- zdrowe odżywianie- JEST
- więcej zleceń- tak, odbiłam się od finansowego dna, jest już ok
- terapeutyka ds. uzależnień- studium zdane, dyplom czeka na odbiór <3
-zacznę się leczyć- zaczęłam, duma, duma, duma
-rozpoczynam studium (już formalności załatwione, ale nie pochwalę sie kierunkiem, moja sprawa;p)

to czego nie zrealizowałam:
- posprzątanie piwnicy+ wyjęcie roweru i KOŻYSTANIE z niego- mam zamiar zrobić to dzisiaj
- bieganie- od jutra biegam i koniec

nowe pomysły:
-detox- formalności załatwione, czekam na termin
-zobaczymy co z wtk - więc pomysł nie jest skrystalizowany, ale jest jakas idea, która siedzi mi w głowie
-chcę pisać teksty dla czasopisma poświęconego psychopatologii (właśnie nad tym ślęczę)
-chcę rozpocząć w tym roku studia podyplomowe uprawniające do wykonywania zawodu terapeuty dla 'powypadkowych' dzieci, więc jak pójdzie szalenie dobrze, będę i studiować i studiumować
-chcę wydać w tym roku powieść, w druku, W DRUKU
- chcę wydać mojego szalonego tarota- W DRUKUUUU
-zamierzam mieć tylko więcej zleceń
- zamierzam podjąć stałą pracę na pół etatu, nie mogę wiecznie cisnąć tylko na zleceniach, póki co trochę się tym zmęczyłam


Duże powody do dumy:
-mniej piję
-'jestem grzeczna'

Do naprawy:
- za dużo leków uspokajających


nie wiem jak to się prezentuje tak obiektywnie, ale mi się podoba. idę do przodu. zaczyna żyć, po prostu.


poniedziałek, 20 lipca 2015

Przejrzałam pobieżnie mojego bloga, i nie znając mnie (a nawet i znając) można wnioskować, że to jeden wielke ból dupy. Ano nie. Ja jestem człowiekiem z natury niedobrym ale pogodnym.
I postaram się teraz pisać trochę weselej, bo co niektórzy mówią mi, że się o mnie martwią. Ani mnie to cieszy ani ziębi, polecam raczej martwić się o siebie lub o najbliższych, ale grzecznościowo: podziękuję :)

Ja czuję, że dobro się zbliża w moim życiu. że jeszcze sporo marazmu przede mną, ale zapowiada się ładny okres. Dużo osób się do mnie odzywa, do różnych projektów mnie chcą, i to jakieś głosy z przeszłości, z którymi już współpracowałam, i z polecenia (a to lubię najbardziej) czy zupełne nowinki. Niech się dzieje, ja będę brała wszystko, nawet za kromkę chleba, bo nie być sama ze sobą. Ah, miało być wesoło. No jestem sama ze sobą, wczoraj cały dzień ze sobą wytrzymałam i dziś połowicznie też tak planuję. Lubię siebie a nawet mocno kocham, ale niestety, muszę stwierdzić, że jestem na tę chwila życia: samotna.
Tak po prostu, zwyczajowo. Bez stresu. Zdarza się.

Dobry Boże,
Jak mi jest przeraźliwie, przeraźliwie smutno.
najsmucniej z kiedykolwiek, przynajmniej od kiedy pamiętam.

oddycham, oddycham.
ale kurde, to ten etap kiedy już się nie fascynuję tym co przeżywam, i- że w ogóle. to ten etap kiedy naprawdę obawiam się, że pęknie mi serce. bo to, że jest to już wiem. i to na pewno.
i chyba już wolę go nie mieć. przynajmniej na te chwilę.

Ja naprawdę nie wiem kiedy to się stało.
Że magiczne poranne tabletki zaczęły regulować poziom mojego szczęścia, tudzież nieszczęścia. I że w ogóle one wkradły się w moje życie z takim impetem, roszcząc sobie w moich dniach coraz więcej czasu dla siebie. I uwagi.

Pamiętam za to, że jeszcze niedawno mówiłam (jak każdy o wszystkim co niby dobre, a tak naprawdę złe): mi to nie grozi.
A wiedziałam, że grozi.
Jak zawsze.

I groziło bardzo realnie, aż przestało grozić a chyba po prostu złe słowa zrealizowało. W postaci zamącenia we mnie. dosłownie.

I teraz jak nie połknę, szalonej małej przyjaciółki to jest mi bardzo nieswojo i po prostu dojmująco smutno. Chyba dlatego tak mi smutno, bo nie połknę, co nie?

A może nie dlatego, że nie połykam, tylko dlatego, że po prostu jest mi smutno, tak zwyczajowo, po dziewczęńsku, po ludzku właściwie.

Ale wcześniej zakrywałam ten smutek małym krążkiem. Lub dwoma. A nawet i trzema. Dziś tego nie zrobiłam i jakoś tak niezbyt mi fajnie. I muszę to przeanalizować. Bo smuciś się mam prawo. Ale czy mam prawo pożreć teraz czasoumilacz czy powinnam raczej skupić się na tym smutku i pozwolić mu trwać i lecieć we mnie?
Niech sobie porządkuje mnie i mój nastrój podług swojej smutkowej, smutnej woli?
Myślę.
A myśląc smucę się jak żydowska płaczka. Tyle, że nie za pieniądze płaczę a tak mi się wydaje, że jakoś za nic.
Bo czuję, że nie zasłużyłam na te łzy. Że to niesprawiedliwe, że je dostałam.



wolna chata. tydzień. minimum. i co i co i co i co i co.
o Boże.
dziękuję Ci.
ale będzie zabawa. na zdrowie :D

https://www.youtube.com/watch?t=54&v=qWWSM3wCiKY

niedziela, 19 lipca 2015

https://www.youtube.com/watch?v=J7RstGW-JOc

Jedno nie ma z  drugim nic wspólnego, bo tak jest na świecie i być może poza nim, że zawsze tak było, jest i będzie. Ale ludzie lubią sobie chore filmy załączać, wtedy jakoś im milej. Bo wmawiają sobie, że coś mają. A tym czymś jest drugi ktoś i dzięki temu komuś, mają kogoś, więc coś osiągnęli, ich życia mają sens, mają głównie prawo żyć, bez wyrzutów sumienia. Oddychają bo mogą. A jak nie masz tego kogoś, to przeważnie masz wyrzuty sumienia, głównie względem samego siebie, wstyd ci, że ci nie wyszła, a i samo oddychanie, po prostu kłuje od środka.

Zupełnie szczerze, między Bogiem a Prawdą, czyli naprawdę skupiając się na moich faktach:
Lubię owsiankę na wodzie.
I szczerość numer dwa: od piwa rzeczywiście rośnie i tyłek i cycki ale w taki fajny, okrągło jędrny sposób. I cera też lepsza.



sobota, 18 lipca 2015

Z fajnymi rzeczami jest tak jak z książkami. Chłoniesz, chłoniesz, a kiedy zbliższa się do końca zaczynasz żałować, że tak szybko z tym poszło i że szkoda, że nie możesz się cofnąć. 
niby z książkami to możesz, ale co już przeczytałeś to twoje i kolejne doświadczenia nie będą te same. możliwe, że i lepsze, że odkryjesz drugie, siódme dno, wcześniej tobie niedostępne i jakoś przez ciebie pominięte. ale to już nie będzie TO dno. a tobie może akurat własnie to TO się spodobało najmocniej, i chociaż będzie jakby gorsze niż to kolejne TO to za TAMTYM TYM będziesz tęsknić. 

bo nie wiem jak Wy, ale ja nie zawsze lubię więcej, lepiej, mocniej.
są po prostu rzeczy, które lubię bo tak i już, i nie zamierzam ich wymieniać, chociażby i na te, które będą dla mnie odpowiedniejsze.

ja sama jakaś najepsza nie jestem, a pewnie i bym mogła- być tą najlepszą możliwą mną, ale nie wiem według czyjej skali miałabym się organizować na tę super mnie, pomijając- gdybym bardzo chciała, to bym była. i już.
ale nie chcę. bo lubię siebie taką jaka jestem. 
i tylu już mi mówiło, że ze mną jest coś nie tak, że mam się leczyć, że jestem chora, niekoniecznie na ciele, raczej na duszy czy na mózgu, słyszałam też nie jeden ani nie dwa razy, że żyję źle, i że popełniam błąd za błędem. i że taka ładna, a tak brzydko mówi! oh.

i mam dla tych owakich poradę, prosto z mojego nadgniłego, poszarpanego serca:
jebcie się.
elo.


piątek, 17 lipca 2015

https://www.youtube.com/watch?v=jmtB7AkACbg

pracy, dużo pracy mi trzeba.
nie tylko nad sobą, ale i nad światem, dzięki której zajmuje swój czas, który inaczej bym spożytkowała +być+może+nie+tak+jak+sobie+tego+życzę+dla+siebie+ja+i+moi+bliscy+(o-ile-ich-w-oogóle-to-obchodzi)

czasami wydarzy się coś, że musi być już koniec. że ten koniec jest konieczny i jest jedynym rozwiązaniem. i wtedy, niezależnie od tego czy nam się to podoba czy nie, owy koniec rozumiemy i na jakiś tam sposób szanujemy. bo jest logiczny i tak ma być. nawet- mimo, że jest nam on niemiły. i że wolelibyśmy inaczej.
zdarza się jednak tak, że tego końca nie rozumiemy, nie jesteśmy w stanie zaakceptować i czujemy wielki, dojmujący żal. bo zdarzyło się coś, co w naszym świecie się nie zgadza, wprowadza zamęt i dysprporcję. i jest nam niewygodnie, niekomfortowo i źle.
i okazuje się, że to, że u nas tak to wygląda wcale jakoś specjalnie nikogo więcej nie wzrusza. poza nami samymi.
kiedy żyje się z innymi ludźmi, zaprasza się ich do naszego świata, jest tak, że nie jesteśmy wcale decyzyjni do końca. bo nasze widzimisie jest nagle połączone z tymi innymi ludźmi. a tutaj wchodzi w grę także ich widzimisię. a one nie zawsze się pokrywają, właściwie- to przeważnie nie.
i co tu zrobić.
my nie rozumiemy, ale ktoś inny podług swoich realiów rozumie i wcale nie ma nawet potrzeby nam wytłumaczyć, bo dla niego temat jest zakończony i już nieistnieje. a dla nas istnieje i kłuje i śmieje nam się w twarz za każdym razem kiedy przypadkiem zerkniemy w lustro. bo nieprzypadkiem to już się nam nawet nie chce. bo nie lubimy siebie, bo jesteśmy brzydsi niż dawniej.
...-a my, w naszych realiach, w naszym świecie, pozostajemy z niedomówionymi sprawami i z wielką, gorejącą dziurą.
i tej dziury nie da się załatać, bo plomba nie jest na onz, a na chujciwdupe.

czwartek, 16 lipca 2015

Wczorajszy dzień był dobry z wielu przyczyn, ale głównie z tej, że go przeżyłam.
A jak się coś przeżyje, to dopóki się nie umrze, to się żyje.
Niby brzmi pretensjonalnie i głupio, ale tak jest, nie ja to wymyśliłam. Ja w tym uczestnczę, ale nie biorę pełnej odpowiedzialności za taki ład.

Z rodziną jakoś lepiej. Z Mamą, z Bratem. już mnie nie wkurzają tylko tym, że oddychają tym samym powietrzem co ja. Wiele się między nami nadziało, ostatnimi czasy. Głównie złych i brzydkich rzeczy. Ale nie ma sytuacji bez wyjścia. Wystarczy odrobina dobrych chęci i trochę mniej wredoty,  a jakoś układa się samo. Szacunek też mile widziany. Ale wiadomo, bez neigo da się funkcjonować. Byle nie było pogardy, wtedy nie ma już co ratować. Przynajmniej z mojej perspektywy. Jak raz pogardzę to po ptakach.

Za to z dziadkiem wcale nie jest lepiej. I już chyba nie będzie. On nie chce za bardzo żyć ze mną w dobrych stosunkach. Właściwie to robi wszystko, żeby mnie zdenerwować. A wie jak to robić. Staram się nie dawać, ale gdyby nie ingerencje osób trzecich, które po prostu ratują dziadka przed moim gniewem- nie wiem jakby się to skończyło.
Boję się, że go wpędze do grobu. I właściwie, wydaje mi się, że tak będzie. Że pewnego dnia, powie o trzy słowa za dużo z dwukrotnie za wielką złośliwością, zrzędliwością, do tego łypnie na mnie z pogardą swoimi niewidzącymi oczyma i parsknie pod nosem, ledwo co a plujnie mi w twarz- i ja nie wytrzymam. Wydrę te moją niewyparzoną, wulgarną gębę o ton za głośno i użyje o dwie 'kurwy' za wiele.

Nie jestem aż takim szatanem. Mój dziadek przeżył kłótnie z babcią, z moim tatą, którym póki co nie dorastam do pięt. Podkreślam- póki co. Nie planuje ich doścignąć, ale tak jak nie zbadane są wyroki Boskie, tak nieodgadnione są ścieżki, którymi pójdę w przyszłości.
Po prostu trafiłam na najgorszy okres jego życia i to ja, ta najmilsza z tria szatanów będę odgrywała później rolę wyklętej morderczyni. ZAJEBIŚCIE. Przyjdzie mi zapłacić za grzechy babci i ojca.
Oh, no tak, z nas to rzeczywiście święte trio było. I świetne. hyhy.

No i rzeczywiście tak jest, że żeby był kat, musi być ofiara, a żeby była ofiara, ta ofiara musi się godzić na tę rolę.
Mój dziadek żył z babcią, któa była potworem. Czemu? Bo jej pozwalał być tym potworem. A jej zło przy nim rosło, bo miało miejsce do popisu.
Wiem co dziadek robi teraz ze mną. Wszyscy się nim zachwycają, jaki to człowiek renesansu, jaki miły, elokwentny. Taa. Wie co powiedzieć, z tym cholernym usmiechem, żeby mnie zdenerwować. Wie, kiedy powinien przestać. I nie robi tego. Zżera mój gniew, pobudza się nim. Ładuje swoje baterie. Tacy ludzi jak on, nie mają nic, i okradają takich ludzi jak ja, babcia czy tata.
Z energii. Z tego gorąca. I ja wychodę na tę złą, ale uwierzcie, nie jest łatwo żyć z całą tą enrgią, z którą żyję ja. Zrozumie to tylko ten kto nosi w sobie podobny ładunek obrzydliwości i ciepła. Czyli prawie nikt. Wiążę się to z wieczną walką. To tak jakby mieć w sobie siłę witalną kilku osób. I to parzy, parzy jak cholera, a jak zrobi się dziurkę w ciele, to leci z impetem przed siebie, żeby wyjść z ciała. Wystarczy mieć odpowiedni szpikulec i wiedzieć gdzie i ile dziurek porobić. I włola. Na sam widok szpikulca uciekam, nie chcę zrobić krzywdy ani innym ani sobie, ale kurka wodna, niektórzy za  mną z nim biegną z miłym niby to usmiechem. Jak mój dziadek. Niby stary, a biega szybciej od gazeli.


Co za
smutek
mnie rozpiera

oh, zaraz z tego smutku umrę i będzie draka niemała. chociaż może nawet nikt nie zauważy, że umarłam, skoro jakoś niewielu zauważyło, że w ogóle kiedykolwiek żyłam.




Zaraz się zrzygam i będzie po problemie, a co.
Rzyganie zawsze pomaga, szczególnie kiedy nie jest wywoływane sztucznie, za pomocą palca czy łyżki, a próbuje wyjść samo z siebie, że tak to nazwę. Stres który pcha rzyga na zewnątrz może nie jest do końca naturalnym powodem jego wyjscia, ale czy przeterminowy kefir jest?
Rzygajmy, oczyszczajmy się. folgujmy sobie kiedy mamy na to chęć, która wynika z niechęci do czegoś. na przykład do życia.

kiedy słysze porady w stylu:
'Przeczekaj, powstrzymaj się, zaraz ci przejdzie', wiem, że mam do czynienia z kretynem.
taaa, wciągnę rzyga, niech trucizna nadal we mnie jest i pozwala mi gnić od środka.

moje ramy stają się coraz wyraźniejsze i coraz bardziej klarowne i nie do naruszenia.
już nie tyle co można się o nie wyrżnąć, teraz trzeba uważać, żeby nie pociąć sobie o nie głowy.
jest wspaniale, kocham to.


środa, 15 lipca 2015

Chyba, wracam już.
Płaczę i nagle się śmieję.

A ja odcinam kupony.
W moim życiu nie ma miejsca dla wielu z Was. Niektórych zabieram ze sobą w nowe, nieznane rejony. Ale większość ma zakaz wstępu. Gdzie? Gdzieś tam.

Po prostu nie potrzebuję większości z Was. Jesteście solą w moim oku.
I kurwa, to, że macie mój numer telefonu nie daje Wam prawa do wypisywania i wydzwaniania do mnie.
Szczególnie proszę mnie przestać maltretować smsami. Mam dość. Mam dość.


https://www.youtube.com/watch?v=1c2dgFAzcUw

oh
nie
nie


cudowianka z poranka!


poniedziałek, 13 lipca 2015

Wszyscy mamy swoje demony. A kto ich nie ma, to jeszcze ich nie ma, nie potrafi ich dojrzeć lub jest nienormalny.
Ja swoje demoniki kocham, bo one nigdy mnie nie opuszczają. Są ze mną, jako ten cień czy inny najlepszy przyjaciel. I w sumie już umiemy ze sobą rozmawiać, radzimy się siebie nawzajem, wspieramy się. Nie wiem do końca ile ich jest, być może jeden, mówiący wielogłosem, ale porzucając prozaiczny aspekt ich ilości- kocham je lub jego lub ją.
Bo gender demonów nie obowiązuje.

A pogoda jest serio niczego sobie. Szaro- ponuro i wietrznie. Czas wyjść na świat, bo przecież nie umarłam a i chodzić jeszcze umiem. Więc głupio nie korzystać ze sposobności chodzenia.

Dobrze jest też na nowo zakochać się w czytaniu, w pisaniu, w rysowaniu i w zwierzętach. Są jeszcze rzeczy do nadrobienia dla mnie. Teraz walczę sama ze sobą o to, by na nowo zacząć odpowiednio często malować paznokcie.
i żeby tak jak kiedyś, odpowiadać w stosownym czasie na meile. Bo dużo tracę nie robiąc tego.
Wszystko w swoim czasie. Dajmy czasu czas.
Jak dobrze, jak dobrze, jak dobrze.
A jak jest dobrze w rzeczy samej to wiem tylko ja.
Bo tylko ja wiem skąd wyszłam i gdzie idę. Życie ma to do siebie, że nikt nie zna nas tak dobrze, jak my sami siebie znamy. Chyba, że patrz- początek notki, gdzie napisałam coś o ludziach nienormalnych. ale już nie pamiętam co. a co.



przewrócę się i wtedy rozwalę sobie głowę o chodnik.
i będzie się lało całe gówno tego świata na akuratnie, nieszczęśnie nadepnięty kawałek czewgośtam.
a czym on sobie na to zasłużył?
muszę więc uważać jak chodzę, bo nie mam prawa obarczać swoim złem pechowego chodnika.


Czasami jest tak, że cały świat znajduje się w zasięgu wzroku i w zasięgu dłoni.
Bywa i tak, że cały świat jest dokładnie tam, gdzie nie sięga twój wzrok i gdzie nie zdołasz chwycić łapką.
Obie te wersje są ciekawe.
Jedna daje spokój, druga niepokój.
Można zrobić kombosa. Jak się wie jak. Przede wszystkim: Z GŁOWĄ, tak zwaną.
Ale to trudne.
Trudne rozwiązania mają jednak to do siebie, że przynoszą najwięcej radości, satysfakcji i spełnienia.
Ale robią z tobą też to, że chcesz jeszcze trudniej i jeszcze bardziej skomplikowanie.
I bądź tu człowieku mądry.
oh oh. co za tłok.




piątek, 10 lipca 2015

https://www.youtube.com/watch?v=VPYKUMtGHbg

czasami aż nie mam czym oddychać.
ah, a to takie straszne i przyjemne.
jestem brzydka.






wtorek, 7 lipca 2015

No dobrze, w ostatniej notce mi się pogmatwało!: nie nad polskim morzem a jeziorem byłam, a co. szlag by to. a to nawet i lepiej bo w takim układzie jeszcze to morze mnie oczekuje, czy się mylę z moim myśleniem?

a z tym nie wąchaniem to nie jest już w tej chwili nawet tak ciężko. po prostu idzie i tyle. i mój mózg taki piękny i czysty i lekki a pełen zaczyna być! coś niesamowitego! nadal jednak przystaję przy detoxie, ale muszę to jakoś zgrabnie rozegrać, żeby to miało dla mnie ręce i nogi. trochę nad tym śleńczeć muszę. ale samo się nie zrobi.

i od kilku dni dochodzą do mnie różne takie, o, owakie, które się zdążyły wydarzyć w trakcie trwania mojego upadku. o których nie tyle zapomniałam co w ogóle nie wiedziałam, bo nie zdawałam sobie z nich sprawy wcale. ale ludzki mózg jest zabawny i naprawdę mocno w tym swoim pofałdowaniu skomplikowany. bo teraz to przychodzi, wcześniej gdzieś poukrywane. póki co żadnych zatrważających widoków mi jeszcze nie podesłał, ale boję się, że w końcu to zrobi.
bo wiem, że zrobiłam różne rzeczy, które są raczej brzydkie, wiem, że  teraz aż z taką śmiałością i brakiem wyrzutów tak zwanego sumienia bym sobie na nie pozwoliła. ale nie wiem, czy nie wydarzyło się coś, co może mnie powalić.
poradzę sobie z tym, ale wstyd może pozostać.
chociaż ja tego uczucia nie znam, więc może to być ciekawym doświadczeniem.
oh oh.
jeżeli zapomniałam, to może i lepiej żeby tak zostało.





poniedziałek, 6 lipca 2015

 Można śmiało powiedzieć, że mam za sobą tydzień wakacji. Może nie za granicą i może nie w tropikach, a w Poznaniu, nad polskim morzem a potem we własnym domu, ale było przezacnie. To takie chwile, momenty, które jak pozbieram to karzą mi na głos zadawać sobie pytanie:
czym ja sobie na to zasłużyłam?
I czy?



Archiwum bloga