sobota, 31 października 2015

https://www.youtube.com/watch?v=k-Lb7jGuNYE
A dzisiaj to przyszły wieczorem duchy. Wyraźnie to czułam a nawet i się bałam.
Tak, bałam się ciemności. Znowu. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy. To był naprawdę spory, nieudawany strach, który mimo mojego wczorajszego stanu (wyczerpania) nie pozwalał mi usnąć. Męczyłam się, nieustannie otwierałam oczy, rozglądałam się, nasłuchiwałam.

Moje życie polega na wiecznym nasłuchiwaniu i na czuwaniu. Kocham sny, śnienie, ale sam proces snu jest u mnie mocno zaburzony. Nawet pod czas spania myślę i jestem czujna, gotowa do.. do ataku, do obrony? Takie spanie potrafi wykończyć.
Ale takie spanie przeplatane strachem, przerażeniem w ciemności, przypomina mi o dobrych dla mnie czasach. Czasach, kiedy jeszcze czegoś się bałam. Wracam?
A jak wracam to to dobrze czy źle?

Idę z psami na spacer. Jest piękny, sobotni poranek. Świat na nas czeka.
A ja mam dość odrzucania jego zaproszeń.
Wychodzę.

piątek, 30 października 2015

szkoda, że najmądrzejsze są rzeczy, których nie da się zrealizować. wymyśliłam prześwietną formę terapii i każdy mógłby ją wykonać na sobie sam. nawiązanie dialogu z samym sobą za dajmy na to pięć lat. gdybym ja teraz, pogadała ze mną pięć lat temu, mocno tamtej sobie bym pomogła. co prawda, tamta ja przeżyłaby szok widząc te mnie w tym miejscu gdzie teraz jestem, ale dużo mądrości bym sobie przekazała. jak np. nie przejmuj się tak facetami, wcale nie musisz być chuda- od tego wcale nie zależy twoje życie, możesz nie być idealna, itd. z kolei obecna ja, chętnie zapytała by te za pięć lat jak sobie poradzić z całym tym gniewem i rozdrażnieniem i czy to się w ogóle da, bo jak nie to to też jest jakaś wiedza. i zapewne znowu ta ja za pięć lat nie będzie tym kim teraz mi się wydaje, że będzie/ będę, ale coś czuję, że mocno by mnie uspokoiło to, że wiele spraw, które dzisiaj wydają mi się nie mieć rozwiązania- jakoś przestaną wtedy w ogóle istnieć

rozdrażnienie level hard.



wtorek, 27 października 2015

Czas leczy rany
nie wiem kto to wymyślił
ale chyba ten, kto dostał w dupę raz i to niezbyt mocno
bo ile można zbierać tych kopów i się podnosić i dalej uśmiechać
to nielogiczne i nieekonomiczne
ja już np. nie mam chęci.
tak.
ja.
stałam się tą osobą.
zgorzkniałą, smutną.
ja.
wiecznie wesoła, celebrująca życie, uśmiechnięta nawet kiedy dookoła lała się krew, chociażby i moja
ale gdzieś po drodze, straciłam o kroplę krwi za wiele.
i ta jedna, malutka kropelka przelała czarę goryczy

i ja nadal pamiętam radość, szczęście i uśmiech
ale nie umiem już wrócić

nie wiem, może to taki stan, etap życia, tego zresztą sobie życzę.
ale jakoś nie widzę już nic.
i nie chcę już widzieć
bo zmęczyłam się patrzeniem, szukaniem na siłe pretekstów do radości.
szukaniem czegokolwiek po cokolwiek

depresja
pod
presją
jestem pod presją i pieprzę bycie nad.
Podejdź i zanurz się w nią
aż do dna
w kryształową jej toń.

poniedziałek, 26 października 2015

https://www.youtube.com/watch?v=-2U0Ivkn2Ds
ta piosenka świetnie odzwierciedla mój nastrój.

cholerny border, nie ogarnę.a w mojej głowie znowu. znowu. Ty wiesz co w niej jest znowu, wiesz dobrze, bo się do tego przyczyniasz. jak można tak przyjść i pójść? jak można zrobić zamęt i nie posprzątać? szlag, ludzie, sprzątajcie po sobie. albo nigdy się nie pojawiajcie.

i to fatalne rozdrażnienie. chcę czegoś, nie wiem czego. najchętniej wyrżnęłabym głową o beton, ale tak z całej siły i to nie mojej, bo we mnie jej za mało, a z całej siły tego przeklętego rozdrażnienia. niech ono przemówi i da mi spokój, bo ten stan nie może już dłużej trwać. nie mam sił. wymiękam. to nie jest kwestia zachcianki i masturbacji cierpieniem, ja jestem osobą chorą, choruję sama na siebie. zastanawiam się: czemu ja? czemu nie dostałam raka, czemu nie dostałam choroby wenerycznej, czemu nie mam problemów z sercem- tych kardiologicznych. czemu mam siebie i czemu choruję na siebie? ile to ma trwać?
to nie jest zachcianka XXI wieku, ja jestem osobą niezdolną do funkcjonowania w społeczeństwie. wiem, że zawsze coś się znajdzie. wiem, że wiecznie będę uciekać, chować się. przed sobą.
ja już nie wiem kim jestem.
i nie chcę wiedzieć.

chciałabym żeby ta energia magicznym sposobem mogła ze mnie wypłynąć tak jak we mnie wlazła. i malowanie, owszem, nieco pomaga. ale nieco i nie na długo. skoro ono mnie nie wyleczy to co? to już dawno przestało być śmiesznie romantyczne.
jak energia ma wypłynąć jak nie ciałem? przecież to wszystko rozchodzi się o autodestrukcje. to nie jest normalne. zwierzęta chcą trwać za wszelką cenę.


Dobry Boże.
znowu znowu
skąd w tej głowie... ?
czemu mi to robisz?
ja mam prawie 30ści lat. a nie 17ście, a czuję się dokładnie jak zwykłam się czuć kiedy byłam nastolatką.
nie wiem już nic.
może nigdy nie wiedziałam, ale ostatnio jest ten czas kiedy ta niewiedza mnie zabija. dosłownie. nie mam już na nią sił. nie wiem co będzie jutro, pojutrze, nie mam celu, nie mam nikogo, nie mam nic.
mam siebie, ale dziś to nie starcza.
wczoraj też nie.
wiem, że myśli moje idą w jednym kierunku.
Wiesz.
...
Kurcze. a było to przecież możliwe, raz, kiedyś? czy się mylę? może to też wytwór mojej wyobraźni i paranoi? to było niemożliwe zawsze?
ale wydaje mi się, czuję że, było bardzo blisko.
i ten cholerny zapach.
uwierzyłam, że się dało.
Kocham jesień. Okazało się, że całe życie żyłam w kłamstwie. Sama siebie oszukiwalam. Bo chciałam. Uważałam, że jestem jesienną panienką i że urodziłam się na jesieni żeby cieszyć moja osobą świat. No dobra, raczej osobistością. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaledwie kilka tygodni temu dowiedziałam się, że przyszłam na świat u schyłku lata. 27 lat i takie obciążenie. Bez znieczulenia. Jak to się stało? Według moich obliczeń, wynika, że zostałam poczęta późną zimą lub wczesną wiosną a urodziłam się umierającym latem. Wychodzi na to, że do każdej pory roku mi bliżej niż do mojej ulubionej. Może dlatego najmocniej za nią przepadam? To jak z miłością, zwykliśmy biec za kimś kto najchętniej nam spierdala. Przewrotność. Na szczęście, na ból dupy mamy emo żel. 




sobota, 24 października 2015

Pierwszy raz postuje z telefonu komórkowego, sory,  wroc- ze smartfona. Więc nie wiem jak to będzie i jak to Wyjdzie.
Chciałam się pochwalić, że
Ze
Zeeee
Że mi bardzo źle
Ale jestem dorosła i nie chce już płakać. Skoro nie mogę się uśmiechac to poplacze a później będzie cisza i pewnie długo długo noc by to owe nic kiedyś tam zmieniło się jednak w coś. I to przyszłe, potencjalne coś jest warte tego żeby teraz było raczej nieciekawie i łzawo.
Modlę się tylko do Boga żebym znowu nie wpadła. W mroczne arkana życia. Znam siebie i wiem, że mogę. Mogę i już. I już nawet nie wiem czy nie chce. Na pewno chcę chcieć. Chcę płynąć. Ale nie wiem jak to rozpocząć nawet. Trochę straciłam kontakt z tamtym światem. I chcę sie schować. jak zawsze. Jakby mnie nie było. Ale jest jak? Jest dobrze. Oczywiście. Bo co? Bo żyje.

piątek, 23 października 2015

Każdy z nas ma swoje demony
ale cały sęk tkwi w tym, żeby samemu nie stać się tym demonem.
Nie liczę godzin i lat
To życie mija nie ja

Bliżej Gwiazd
Bliżej dna
jestem wciąż taka sama
taka sama
https://www.youtube.com/watch?v=rSktfVJc_IM&list=RDrSktfVJc_IM

Kocham Cię życie nad życie!
A co.

środa, 21 października 2015

Co może przynieść nowy dzień?
WSZYSTKO.
Dosłownie i w przenośni, WSZYSTKO
I przynosi owe wszystko. Pod różnymi postaciami. W śpiewie ptaków, w chłodnym powiewie wiatru, w śmiechu dzieci, w zapachu szybko kartkowanych książek.
Wszystko nas otacza i tylko czeka aż otworzymy na Nie oczy. Otworzymy- tym razem w przenośni. Bo i na ślepego czeka to to Wszystko. Ale nie na niewidzącego.

Życie polega na umiejętności wychwytywania tych rozkosznych, małych niuansów. Jeżeli nie umiemy tego robić, jesteśmy kalecy. Osoby niepełnosprawne najczęściej wybierają najciekawsze i najbardziej wartościowe niuanse ze wszechmiaru.
Wniosek jest taki, że niepełnosprawność otwiera nas na potęge piękna i świata.
A pełnosprawność, czyli tzw. pełnia sprawności często zamula blotem nasze oczy. Ale te oczy wewnętrzne.
I pozostajemy sobie. Niewidzący i z gównem w środku. Wpełnieni śmierdzącym błotem aż po boki.
A świat dookoła kusi i kusi.
Wzywa.
Ja idę bo mam dość marazmu.  
My już, jako ludzkość nie potrafimy za bardzo się dogadać. I proszę mi nie mówić,że nie wiem o czym gadam, że kiedyś wcale nie było inaczej, bo wiem, że było. mam tego niezwykłego pecha, że pamiętam czasy, w których ludzie inaczej współdzielili przestrzeń. lepiej. i te wspomnienia są dla mnie przekleństwem. wolałabym za nimi nie tęsknić. Teraz wszyscy są wszędzie, w jednym momencie. siedzimy se w jednym pomieszczeniu, ale każdy z głową w dół, ze wzrokiem wlepionym w komórkę, w laptopa i niby to "na chwilę", "tylko coś sprawdzam" i z kimś gadamy, e-gadamy. status "zaraz wracam" tyle, że nie online, tylko w realu. nawet w sumie nie wiemy z kim tak e-psioczymy bo już nie pamiętamy kiedy te oto osobę na żywo widzieliśmy. a jak ją miniemy na ulicy to jej nie rozpoznamy, albo rozpoznamy, ale udamy, że jej nie widzimy, bo jak zauważymy to trzeba się przywitać, a jak to tak.. i się chichramy jak pojebani do tych urządzeń, bo w sumie nie do osób, które jakoby ten śmiech wywołały. i gadamy wszyscy do siebie, pod nosem, a zapytani "co mówisz?" już bez skrępowania odpowiadamy: "nic. do siebie" i nikogo już to nie dziwi, bo każdy gada do siebie. przecież. a jak już dochodzi do konfrontacji na żywo, czyli to jest do dialogu, to czuć jakieś napięcie, stres, rozmowa się nie klei, słowa padają nie takie jak trzeba i nie wtedy co trzeba. Boże Drogi, czemu jest tak, że ludzie niby chcą się dogadać a z tego nie wychodzi nic. nie wiedzie jak często słyszę "Ewa, jak ty ładnie mówisz" a cały sęk tkwi w tym, że.. ja mówię. i całkiem umiem to robić. i lubię. ale przeważnie nie ma z kim. więc też wchodzę w klimat podnosowego plotkowania do siebie.

poniedziałek, 19 października 2015

Dzisiaj jest dzień przytulania dziewczyn.
To się przytulę, a co.
Przecież dwie ręce mam. nanana
Se siedzę, se robię. Nie tak jak do końca chciałam, ale lepiej tak niż inaczej. Na to wychodzi. A telefon lubi dzwonić z nowinami. Jak widać, także z tymi dobrymi.


czwartek, 15 października 2015

A ta nasza pieczara wcale nie jest taka straszna jak nam próbowali wmówić. Jedyne co musimy zrobić to nie pozwolić sobie dać im wiary. 
IM.
To znaczy wszystkim spoza.
Tym złym?

Tu jest całkiem przyjemnie. A zimno nie jest takie zimne, ma w sobie jakieś tajemnicze ciepełko. Głównie po temu, że to zimno jest nasze czyli znane. Trzeba je szanować i kochać. To nasz dom. Trzeba trochę pozmieniać myślenie. Uświadomiłam sobie, że od kiedy wyszłam z domu rodzinnego tj. czyli od 12stu lat, każde miejsce w jakim przebywałam traktowałam jako poczekalnie, noclegownie. Zawsze dziwiłam się wynajmującym, którzy najmowane lokale traktowali jako własne mieszkania. Malowali ściany, kupowali meble, dywany, coś naprawiali, zmieniali, i to nie na koszt najemcy a na własny. I to z radością. A ja stałam czy siedziałam z boku i gapiłam się na to wszystko z politowaniem. 
Teraz już wiem, że nie ma sensu czekać. Bo nie wiem już nawet na co. Na własne mieszkanie?
To są moje mieszkania. Ja jestem moim mieszkaniem. 
Czas zacząć godzić się z tym, że malowanie ścian w obcych mieszkaniach może dać mi wiele radośći. I że te mieszkania są też troche moje. 
No i kolejny dzień. Wstał, był, a teraz chyli się ku upadkowi. Przynajmniej mój dzień. Bo za dosłownie kilka godzin pójdę spać. 
Cykl dnia jest mi potrzebny. Już pomijając to jak bardzo jest potrzebny ogólnie, światu. 
Pragnę ram, pewniaków. A jako, że nie mam ich ani w pracy, ani w życiu uczuciowym, ani towarzyskim (wszystko jest płynne i niepewne, zbyt płynne i niepewne) to jedynymi z nielicznych pewników jest dla mnie to, że po nocy nastanie dzień a po dniu noc. I tak w kółko, Macieju. Był czas, że na własne życzenie mocno sobie namieszałam w proporcjach doby, całkowicie czasami pomijając potrzebę snu. I wtedy sama te ramy se zabrałam. Głupia, głupia, tamta ja. Tak niewiele mam a sama to oddawałam. 

Ramy.
Bardzo mnie to uspakaja i nadaje mojemu życiu dużo sensu i jakości.
Jakości.
Ble.
Kolejne pewniki to godziny spacerowe mojego psa. Nieważne co się dzieje, gdzie jestem, mój pies dostaje ode mnie trzy spacery dziennie w wyznaczonych, ustalonych przez nas oboje godzinach. I to od blisko ośmiu lat. Wiem, że spacery będą i już. Koniec tematu.
Nie wiem co będzie jutro: zleceniowo, szkolno, sercowo, umysłowo. Nie wiem gdzie będę, w jakim  mieście. Ale wiem, że będzie nowy dzień zakończony nocą i wiem, że w trakcie doby wybiorę się z Bogdanem na trzy spacery.
Ten pies niejednokrotnie uratował mi już życie. Dosłownie. Kocham go.
Naprawdę kocham Bogdana. 
Chyba jak nikogo.
To mój partner życiowy.
Nikt nigdy nie dbał o mnie tak jak robi to Bogdan.
Czy to smutne?
Nie wiem.
Ja się cieszę i dziękuję Bogu za Bogdana.

Śpieszmy się być szczęśliwi , tj. częściej zadowoleni z życia niż niezadowoleni. 

Bo to, że "szczęście" nie jest stanem ciągłym tylko przerywanym i tymczasowym to wie już nawet dziecko.
Ale jeżeli więcej tego szczęścia niż mniej, to znaczy, że jest Szczęście tak ogólnie.

Ludzie szczęśliwi nie uzależniają się. Im szybciej wypracujemy sobie szczęście, tym mniejsze ryzyko, że będziemy mieli problemy sami ze sobą na przyszłość. 
Człowiek gruby już za dziecka, nawet jak schudnie zanim wkroczy w dorosłość, już zawsze będzie miał tendencje do tycia bo proces się rozpoczął. Komórki zła się rozwarły i tylko czekają na nakarmienie, na przekarmienie i na rzyganie.
Taki grubas, nawet będąc tymczasowo chudym  już wchodzi w życie z zapakowanym bagażem pt. "choroba", który tylko czeka aż uchyli mu się wieko jedną zapiekanką za dużo i jedną puszką coli za wiele- żeby jego zawartość mogła wyjść na zewnątrz i pochłonąć cały świat swojego Żywiciela. I Wierzyciela albo Wieżyciela. 

Szczęśliwi nie mają powodu żeby sprowadzać na siebie nieszczęście od tak. Są zajęci radością. 

Uzależnienie w głównej mierze pojawia się kiedy jesteśmy samotni, a samotność równa się brak szczęścia. 
Jesteśmy stworzeniami stadnymi. Lubimy otaczać się przyjaznymi ziomkami. Poczucie jedności w grupie daje nam naszą własną tożsamość, przynależymy do czegoś, tworzymy coś, jest nam bezpiecznie i komfortowo. Ciepło. Wstawanie z łóżka ma jakiś sens. 
Bez tożsamości jesteśmy nikim. 
Jeżeli wejdziemy na drogę uzależnienia, szczęście będzie już zawsze mniej istotne niż samo uzależnienie. Owszem, uśmiech będzie nawiedzał nasze twarze częściej czy rzadziej, ale będzie tylko przykrywką dla tego co się kryje w naszym wnętrzu. Czyli przykryciem pustki, głośnej ciszy i... niczego. Walka będzie nierówna, już całe życie będziemy musieli trzymać rękawice na wysokości twarzy. Owszem, można walczyć, ale czy nie lepiej nie musieć w ogóle zaczynać wchodzić na ring? 

Uzależnienie= samotność. Samotność= odczłowieczenie. Nałóg= "przyjaciel", który wypełnia i zagłusza pustkę. Nałóg= pozorne poczucie przynależności, braku samotności. Szybciej, łatwiej. I co akurat w tym przypadku fajne, bo tak niespotykane- na zawsze.

Szczęście- pojawia się i znika ale jest fundamentem nie do pokonania.
Nieszczęście- pojawia się i znika, ale kiedy znika to tylko przykryte kłamstwem.
Najważniejsza jest tutaj zasada pierwszeństwa. Które jako pierwsze wejdzie i zdominuje nasz świat już w nim pozostaje i w nim króluje.

środa, 14 października 2015

Zupełnie na poważnie. Te sny to konkrety. Tyle.

Czasami sobie myślę, że ja z tym co przeżyłam, z miejscami, które odwiedziłam, z moją wiedzą jaką uzbierałam na temat świata i ludzi, z moimi myślami- naprawdę nie powinnam lubić żyć.
A ja nie tyle co lubię a kocham.
I tutaj rodzi się pierwszy i największy paradoks mojego życia.
Bo ta sympatia nie ma większego sensu, jest nielogiczna i robi ze mnie idiotkę.
Ale nie potrafię inaczej. Nie potrafię nie kochać życia.
Nie wiem, może tak funkcjonuje mój system obronny. Że większość rzeczy bagatelizuje/MY (tj. mój system obronny i ja), żeby po prostu nie strzelić sobie w łeb. A że wybiórczo się nie da (bo i na jakiej zasadzie bagagtelizowałby to a tamtego nie), to ciśnie na całym polu i nawet kiedy dostanę w mordę ja się uśmiecham. Bywa, że czuję się naprawdę idiotycznie, kiedy uświadomię sobie to czy tamto, przypomnę sobie te lub inną sytuację, przemyślę sprawę z tej czy innej strony i po tym wszystkim, ja nadal siedzę z tym kwitnącym bananem na twarzy.
A może powinnam płakać, wyć, lub się umartwiać.
Co to znaczy 'powinnam',- że świat mi tak karze? Nic i nikt mi nic nie karze.
Może lepiej by było gdyby ktoś miał nade mną taką władzę?
Rozdzielałby stosownie podług sytuacji dla mnie moje nastroje i myśli.
Jestem panią mojego losu, jak każdy świadomy (w miarę) człowiek, ale nie do końca mi z tym dobrze,
nie do końca dobrze mi z tym, że nie jest mi źle.
Bo to jakaś parodia, jakiś żart.
W tym wszystkim ukryty jest jakiś haczyk.
Boję się, że kiedyś szydło wyjdzie z worka, a ja zostanę wtedy goła i sama tak jak stoję.


http://koalkoholizm.pl/zdrowienie-porady/nawoty-picia








Snów jest coraz więcej i milej mi z każdym kolejnym, pełnowartościowym snem, który mi się wkrada do głowy. Chociaż "wkrada" oznacza, że raczej nie jest mile widziany, że to jakiś zbir czy inny złodziej. A ja tych snów wyczekuję i je celebruję, więc one raczej wchodzą, mocno proszone i szczerze witane.
I te sny są takie realne. Tak mocno, że budząc się staram się sprawdzić to co leży w mojej mocy- czy aby nie wydarzyło się naprawdę. I wiele w tych snach Postaci Prawdziwych, ostatnio mniej podróżuję w nirealnościach. Może po temu, że jestem obecnie skupiona na aktualnym życiu, na codzienności i jakotakim przetrwaniu jej. Z w miarę uniesioną głową.
I sporo we mnie tego strachu. O wszystko. I o nic. Głównie to o samą siebie i najbliższych. Chociaż ci dalsi nagle też się ważniejsi zrobili. Ogólnie, ludzie, zaczęli mnie interesować, tak po ludzku, a nie po boskiemu. Już nie chcę ich analizować, już nie chcę dopowiadać miliona scenariuszy na każdą możliwą sytuację i dla każdej możliwej osoby. Walczę z tym, bo robiłam to przez 27lat mojego życia i nie jest łatwym pożegnać się z taką historią, która wcale nie życzy sobie by być domkniętą. Ale ja tak chcę. Chcę traktować ludzi jako ludzi a nie obiekty czy przypadki.
Znowu walczę sama ze sobą. To kolejna rzecz do naprawy czy przepracowania. Zaprzestanie walki. Ale jeszcze nie naszła na to pora. Powoli. Dajmy czasu czas, dajmy sobie czas.
Dużo tego czasu jeszcze mi trzeba. Ale nagle akurat to przestało mnie przerażać. Już nie muszę mieć wszystkiego natychmiast i już, mogę mieć to przecież kiedyś albo i wcale. Z tymi myślami, wiedzą, przyszedł pewien spokój. Wypogodzenie.
Ale jeszcze dużo, dużo wszystkiego mi trzeba.
https://www.youtube.com/watch?v=YVbwuRAJCAI


poniedziałek, 5 października 2015

Strach i lęk to naturalne stany dla człowieka. Konieczne. Nieodzowne. Człowiek, który nie zna bólu nie jest w pełni człowiekiem.  To odczucia bardzo potrzebne i mile widziane. To sygnały od nas samych dla nas samych, że coś jest nie do końca okej, że trzeba szukać dalej, trzeba coś zmienić. Gdyby nie strach i lęk człowiek nie miałby potrzeby zmiany, stałby w miejscu z wielkim uśmiechem na gębie. Już dziecięca zazdrość, odpowiednio ukierunkowana i wyważona (np. o lepsze, bardziej kolorowe zabawki innych dzieci) powoduje, że takie zazdrosne dziecko chce mieć taką samą zabawkę, o ile nie lepszą co koleżka z przedszkolnej ławki. Źle ukierunkowana zazdrość i smutek zabijają, wypalają. od naszych Rodziców zależy jak nauczą nas traktować takie uczucia i zachowania.  czy będą twórcze czy niszczące nas samych. Smutek i żal napędzają. Gdyby nie smutek i żal człowiek by nie ewoluował. Nawet by nie stał w miejscu. Tylko by się cofał. Pierw by stał jak ten kutas by w końcu smętnie opaść.

czwartek, 1 października 2015

https://www.youtube.com/watch?v=Ix8ocFEMa1o&index=8&list=RD05Qdu0jkihU

jak odzyskać energię?
jeżeli ma przyjść sama, to kiedy to się stanie?
jakoś właśnie jej mniej
i to nie mniej niż obiecywali, bo to to wiadomo
po prostu mniej niż wczoraj, a wczoraj było mniej niż przedwczoraj

nawet chodzenie zdaje się być wyzwaniem
gdzie ta radość, którą jeszcze kilka dni temu sprawiało mi samo wstanie z łóżka?

Archiwum bloga