piątek, 30 stycznia 2015

Nie rozumiem, dlaczego niktórzy z kolei nie rozumieją (...) jak to jest, że najmocniej mogą skrzywdzić nas najbliżsi. Że to jakoby nienormalne, dziwne, że Ci wyjątkowo dla nas ważni nie powinni robić nam krzywd, ich zadaniem jest jakoby niesienie nam jedynie pociechy i radości.

Bzdura!
Ja po tym czy ktoś w ogóle jest w stanie sprawić mi smutek wnioskuję, że ta oto osoba ma dla mnie wartość i że piszę scenariusz mojego życia na wespół ze mną.
Że jest moim towarzyszem, partnerem, a nie tylko płotką, cieniem i opakowaniem po czipsach.

Im mocniej ktoś może nas skrzywdzić, ale tak szczerze naprawdę, tym większą stanowi dla nas wartość.

I pamiętajmy, że te krzywdy często wyolbrzymiamy i jeżeli rzecz X zrobi nam ktoś bliski zaboli jak cholera, a jeżeli ten sam X zostanie na nas popełniony przez kolegę z pracy czy panią w tramwaju- albo nie zauważymy wcale, albo wkurzymy się na ułamek sekundy.

Morał?
Cieszmy się tym, że znamy kogoś kto nas wkurza do czerwoności, kto potrafi nas wyprowadzić z równowagi. To są emocje. A tych tak mało w dzisiejszych czasach. Celebruję każdy stan emocjonalny, który się u mnie pojawia, staram się go podkręcać i wchodzić w niego jak najgłębiej. Bo to nie zdarza się często. Więc jeżeli już ktoś jest w stanie mnie wkurwić- dziękuję :)

Czas leczy rany. Kolejny banał, którym swego czasu gardziłam, a który powoli staje się moim mottem życiowym.
Jednocześnie: czas = przemijanie = śmierć. Czyli umieranie leczy rany. No tak, bo pod czas umierania, w całym tym procesie- gaśniemy, zużywamy energię, męczymy się. Zapominamy, demencja starcza, marazm.
DEKADENTYZM.
Ps.:
Już teraz wiem dlaczego 'dekatentym' nie jest romantycznym terminem. Ja jestem dekadentką. I nie ma w tym nic romantycznego.







środa, 28 stycznia 2015

Oho!
https://m.youtube.com/?gl=PL&hl=pl
To w temacie.
Ogarniam sie i do pracy rodacy. Pieniadz lezy na ziemi ale trzeba sie nad nim pochylic i go podniesc. Na szczescie jeszcze mi nic w plecach nie szczyka. Bo jak zacznie to nastanie glod i marazm. Jestem w ruchu, w biegu, pochlonieta calkowicie swoimi sprawami, a czas mija. Jego mijanie dziala na moja korzysc. Po prostu zapominam. Pewne sprawy umieraja smiercia naturalna. Przykre to ale i wybawiajace. W tej przykrosci odnajduje spokoj. Bo bedac szczera sama ze soba : wiem, ze to wszystko w pewnym momencie wymknelo sie spod kontroli, zaczelo zyc wlasnym zyciem i poszlo w bardzo, bardzo zla strone. Dobrze wiec. Przyjelam do wiadomosci, z zalem bo z zalem i wychodze z tego. Jeszcze nie jestem tym kim chce byc, jeszcze sa we mnie ewmocje, ktorych sobie nie zycze i w prezencie dla Ciebie mocno staram sie je zabic. Ukrecic leb. A Ty, co najgorsze, mi w tym sukcesywnie pomagasz. Dziekuje Tobie w Twoim imieniu. Bedzie zyc! - krzyczy pan doktor. Bo bedzie. Przyjdzie dzien, ze nie zostanie z tego juz nic. Garstka wspomnien i zapachow. Dobrze, dobrze, dobrze.
Milego dnia!
Warszawa, Ty kurwo.
Pelna kurew.
Ale mi to pasuje, moj klimat.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

No to hop, siup, siup- jadę!
A za oknem śnieg, widzieliście? Trochę to zniechęcające do wyjścia z domu w celu innym niż lepienie bałwanka, ale ok, damy radę. Bardziej żal mi Bogdanka, którego drobne łapki zaraz oblepią się kulami zimna, jednak takie jest życie i już. Świat jest malutki, mniejszy niż moja piwnica i mniej mroczny. W piwnicy dawno nie byłam, a na świat czas zacząć wychodzić częściej.
17sty dzień i zaczynam oddychać.

Zdrowieję.
Ohh, jak ja zdrowieję!

Tylko ja wiem, jak bardzo jestem chora na tych zdjęciach. I widzę jak wyglądam teraz i się cieszę.



Spojrzysz Matce w oczy, całkiem wolny tak

Tak, już niedługo tak będzie.

Oh, a od jutra wygnanie, jak dobrze, jak ja tego potrzebuję. Nie stać mnie czasowo (bo czas to pieniądz) po prostu na to, żeby 'wsiąść do pociągu byle jakiego', jeżeli gdzieś jadę to 'po coś', ale staram się jednak jechać gdzieś, gdzie będzie ktoś, kto dostarczy mi miłego towarzystwa i gdzieś, gdzie jest wygodnie i komfortowo. Biorę psa pod pachę i uciekam. Od mojego łóżka, od samotności, od tej ciszy, która teraz panuje w moim życiu przez to, że sobie poszedłeś. Bo ta cisza jest gorsza niż najgłośniejszy krzyk, rozpierdala mi głowę od środka. Każda myśl, która pojawi się w tej ciszy w mojej czaszce niesie za sobą spustoszenie.
Ja nie mogę mieć możliwości na zastanawianie się nad tym, nad Tobą, nade mną.
Bo kiedy zaczynam, jedyne co mi się ciśnie na usta to krótkie, proste pytanie: "dlaczego?"
I doprawdy, nie wiem dlaczego. Nie wiem czemu tak się stało. Tak wyszło.
Rozwaliłam sobie życie, celowo, z premedytacją. Skopałam się po własnej dupie, ze wszystkich możliwych stron i jeszcze na dokładkę zwaliłam się ze stromych, wysokich schodów.
To chyba było dwunaste piętro.
Potem chciałam odbudować, wszystko, rozpaczliwie, po omacku, chwytając nawet to co parzyło i cięło mi dłonie.
Ale potem, niedawno, przyszło olśnienie.
Ja mam prawo nie mieć niczego. Tak samo, jak mam prawo mieć coś.
Mam prawo być wspaniała i mam prawo być chujowa. Mam prawo do błędów, do pięknych idei, do próbowania, do zawodzenia innych, siebie. Mam prawo być kim chcę i tym kim nie chcę być.
Nie muszę wszystkiego odbudowywać, co więcej, mogę odbudować i znowu zniszczyć. I nie muszę mieć do siebie pretensji.
Nic nie jest wieczne. Nie ma stanów ciągłych, są stany tymczasowe.
Tymczasem nie jest mi źle.
I takiego tymczasem sobie życzę na jak najdłużej. Wam zresztą też. Wiem też, że będzie znowu źle, potem znowu dobrze, potem bylejak. I ok. Niechby i tak było, to co?


https://www.youtube.com/watch?v=jJBS5DWKDug
Jeszcze raz, bo potrzeba. Potrzeba tego dużo.

kto, z kim, kiedy. wychodzi na to, że każdy z każdym.
do czego to doszło! kiedyś, swego czasu, wiedząc, że ktoś z otoczenia spał z kimś, zwykło się od razu skreślać taką osobę jako potencjalnego łóżkowego partnera dla siebie. albo na siłe, przed samym sobą udawało się, że się dokonało tego skreślenia (a później, pokątnie... wszyscy wiemy), teraz z kolei, przy pomocy fejsa, można mniej więcej wyczaić czy ktoś, kiedyś z Xem się jebnął i co... i się pyta i prosi o wystawienie opinii. 'czy warto w ogóle wychodzić z domu i ściągać dla tej osoby majtki?'
takie czasy Panie i Panowie, takie czasy.
bo któż lepiej oceni jak dobry znajomy czy znajoma?  a jeżli znajomy czy znajoma nie są nam przychylni to można, mając to na uwadze, taki komentarz wziąć jako kłamliwy i przyjąć jego treść jako zupełnie odwrotną.

"byłem tam, wiem o co chodzi"
HA!
oczywiście, notka powstała na bazie moich obserwacji, jakie wnikliwie sporządzam wśród moich znajomych. Ja tak nie czynie. Moje morale są zbyt wysokie. w ogóle, zastanawiam się nad chędożeniem od teraz tylko i wyłącznie po ślubie. a co, kurwa mać.


niedziela, 25 stycznia 2015

Po raz enty śniło mi się, że tracę zęby. Chociaż nie, zazwyczaj był to ząb, a teraz była to cała armia zębów. Zębów które wypadały i to także przy ludziach, wisiały na nitkach resztek dziąseł, małe, krzywe, pościerane, zgniłe w środku, pozostawały za sobą ziejące, gorejące rany, do których (oczywiście) z lubością wsadzałam język i mieszałam nim w jamach. Kiedy wypadł mi pierwszy ząb, spanikowana zadzwoniłam żeby umówić się na wizytę do dentysty, ale już pod czas rozmowy, zaczęłam seplenić. Moje gardło zatkało się kolejnymi zębami, które zaczęły boleśnie odpadać w celu powędrowania do żołądka. Dentysta nie chciał mnie przyjąć, zapraszając mnie po weekendzie, ale kiedy zaczęłam rozpaczliwie krzyczeć i błagać- zgodził się. Byłam przerażona, więc stwierdziłam: 'STOP! uspokój się, jesteś w takim stanie, że to aż niebezpieczne. Wycisz się, bo inaczej zrobisz coś głupiego. Zastanów się, jaka jest najgorsza ewentualność. Ok, tracisz zęby, to chujowe, ale co dalej?' wdech, wydech i nagle, trach! BOSKIE OLŚNIENIE. - to sen. TO TYLKO SEN. więc zażyczyłam sobie żeby się obudzić, miałam dość. Dziękuję, ja wysiadam.
Cholerne zęby.
Z jednej strony przeklęte, z drugiej dobrze, że są. Bo nie chcę ich stracić, a te obrzydliwe sny wyraźnie mi mówią, że jest taka opcja, jeżeli się nie ogarnę. Więc tym mocniej chcę się ogarnąć. Przecież zęby to wizytówka współczesnego człowieka. Świadczą o zdrowiu, dbaniu o siebie. Bo cóż to za sztuka być brudnym, zniszczonym człowiekiem, który swoją zgniliznę zasłoni ładnymi ubraniami i makijażem? Zębów nie da się 'załatwić' rach, ciach. Tutaj widać wieloletnie dbanie lub niedbanie. A jeżeli pozwalamy sobie na 'brzydkie rzeczy' niestety już po jakiś 2-3 latach zęby są w nieporównywalnie gorszym stanie niż zanim zabawa nas pochłonęła, właściwie pewnie są mniejsze o połowę i o tyleż samo cieńsze. Zaś pierwsze zniszczenia pojawiają się już po kilku (!) miesiącach. Moje zęby już się zmieniły. Dzięki Ci Boże, że zawsze były duże, kształtne i powabne i i tak większość populacji może mi ich jedynie zazdrościć. Ale ja wiem, że to już nie to samo. To już nie te końskie uzębienie, z którego słynęłam. I dobrze. I bardzo dobrze. Każde widoczne i wyraźne zniszczenie jest dla mnie wybawieniem. Bo  dzięki temu dostaję kolejnej motywacji żeby zacząć żyć.

To już 16 dni kiedy jestem grzeczna. 16 dni, które są całkowicie podporządkowane myśleniem o tym. Ale jestem z siebie taka dumna. Wiem, że po drodze mogłam zbłądzić wielokrotnie i wczoraj praktycznie to się stało, właściwie ja chciałam zbłądzić, ale nie zrobiłam tego dzięki komuś. Teraz się z tego cieszę, kolejna rzecz do mnie dotarła. Ktoś może bać się i o mnie i o siebie. dzisiaj już bym nie chciała zbłądzić, przynajmniej na tę chwilę, nie chcę. I na te chwilę kocham siebie. No ale tak, żarty żartami, a ja jutro muszę stąd wyjechać. Żeby doliczyć kolejne dni swobody i wolności.
Im dalej, tym bezpieczniej. A wtedy wrócę i będzie już prawie miesiąc. OHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHH :)



Życie upokarza Cie
Uczysz się każdego dnia przyswajać zło
Miłość upokarza Cie
Uczysz się każdego dnia rozumieć ją

My, Tatarzy nie powinniśmy kochać, bo to osłabia.
Najlepiej funkcjonujemy w samotności.
I co ja mam teraz zrobić z tym syfem, który we mnie jest? Szkoda, że to nie czekolada, mogłabym wyrzygać. Flaki pójdą, mięso pójdzie, ale syf zostanie.



Oh, dzisiaj prawie by się stało coś złego. Na szczęście nie. Jestem już schowana w domu, bezpieczna. Ojjj. Powiadam, niebezpieczeństwo dybie i sapie za rogiem domu.
Do kurwy.

Ja naprawdę powinnam była urodzić się facetem. Zupełnie nie wchodzę w babskie klimaty, szczególnie jeżeli chodzi o miłostki. I czuję się odtrącona przez to przez babury ale i przez samców jakoś niespecjalnie jestem przyjmowana jako 'ich'. Ruchać chcą, ale nie traktują mnie jako swojaka. No bo i jak? Cycki to ma, głos też jakiś piskliwy. Nie jestem feministką ani szowinistką, jestem po prostu człowiekiem. A mężczyznom, niestety- bliżej do ludzi.

Skończyłam dzisiaj sesje. Czas na poniedziałkowy luz. A od wtorku znowu na wygnaniu. Więc jak ktoś, coś, ode mnie, na terenie WLKP to proszę drżeć mordy Stwory. Ale niezbyt głośno, jestem zmęczona.


sobota, 24 stycznia 2015

Muszę przyznać, że ilość odwiedzin na moim blogu mnie szokuje. Domyślam się, że połowa osób to zabłądzone anonimy, ale druga połowa- to zapewne moi znajomi, wśród których są tak ci ciekawi mnie i dobrze mi życzący jak i Ci, którzy czerpią niemałą radość z moich wpisów i nie potrafią zauważyć w nich nic poza upadkiem młodej dziewuchy.
Ale to nic.
Dopóki będę czytana, będę pisała. A jak przestanę być czytana, będę pisała dalej.

Dzisiaj jest dobrze. mamy 8smą rano, jestem pełna optymizmu i nawet mam ochotę spotkać się z moimi Potworami. Taki jest plan na po szkole. Niemniej, nie wiem co się ze mną (i z nimi) stanie w ciągu dnia. Mamy prawo teraz zmieniać zdanie. kiedy chcemy, o której chcemy i w sprawie czegokolwiek chcemy.
Wszystko co teraz robimy jest wynikiem tylko i wyłącznie naszych chęci.
Teraz z musu nie da się zrobić nic.
Nawet idę do szkoły bo chcę. HO!

Dostaję ostatnio sporo wiadomości prywatnych pisanych przez osoby, których imion nie pamiętam i nawet nie rozpoznałabym ich na ulicy. Zalecają mi jak mam żyć. Podają swoje zajebiste, 'sprawdzone' metody i receptury. Czują, że mają do tego prawo. Czują, że są lepsi ode mnie i lepiej znają się na życiu. Uważają, że jest ze mną na tyle źle, że  muszą się mną zaopiekować żeby mieć stopień wyżej do nieba. Albo chcą mnie po prostu jebać na potęgę. W kącie, gdzieś w schowku na miotły. Na podstawie czego wysnuli wnioski, że mają prawo radzić mi na temat czegokolwiek? Na podstawie  tego, że czasami poświecę gdzieś kawałkiem kształtnego tyłka za niemały pieniądz? dlatego, że oficjalnie przyznaję się do mojej walki z nałogiem? Obie te rzeczy, moi mili, moi Drodzy a także Ci niedrodzy- to oznaka siły, nie słabości. Więc proszę mi takich wiadomości nie pisać. Bliźniaczo, w tym samym czasie, odezwało się do mnie kilka duchów z mojej przeszłości, mam nadzieję- również przyszłości.
Wy wiecie jak jest. Wy mi nie mówicie co mam zmienić.
Wy wiecie, że wystarczy się odezwać i powiedzieć 'myślę o tobie'.
Ja też o Was myślę. Do zobaczenia w Przyszłości.

Spojrzysz matce w oczy, całkiem wolny tak

Ha,teraz, sylwester, który jeszcze dwa dni temu jawił mi się jako najlepszy w moim życiu, widzę jako najgorszy.

oglądam sobie swoje zdjęcia. widzę ładną, zdrową dziewczynę. taką, co może wiele, chociażby już ze względu na to zdrowie i jurność. Ale ja wiem, że ta dziewczyna nie może nic, ona sama robi sobie krzywdę. Ktoś powie: robiła. Nie, robi. Bo ja nadal tam jestem. Odzyskałam jedną nogę, ale druga cały czas tkwi zaryta do biodra w grobie. Przecież ta siła, której potrzebuję nie przyjdzie znikąd. Skąd mam ją wziąć? Czasami jestem pewna siebie, swojej motywacji, ale kiedy mam chwilę żeby pomyśleć nad sobą, to po prostu mnie rozpierdala. Morał taki, że nie mogę mieć tej chwili. ja muszę natychmiast stąd wyjechać. Boże, dokąd ja mam wyjechać? Z kim? czy na tym świecie jest ktoś kto może mi pomóc? jakim prawem ja chcę pomagać innym? wiem jedno, nie mogę być w Poznaniu. ja tu umrę. wykończę się.
Moje obecne życie, całkowicie pochłonięte jest myśleniem o mnie. Cały czas walczę ze sobą, próbuję zagłuszyć myśli. Ale nie mogę. Nie robię złych rzeczy, ale cały czas, CAŁY CZAS o nich myślę. Całkowicie zmonopolizowały mój świat. Cokolwiek robię, gdziekolwiek jestem, z kimkolwiek jestem, TE myśli są cały czas ze mną. Mam podzielność uwagi jak się okazuje. Dlaczego, skoro nie robię już tego, to cały czas nade mną wisi?- Jak zła, pojebana sroka. Kiedy przestanę o tym myśleć? Czy kiedykolwiek? czy do usranej śmierci to będzie za mną łaziło i śmiało się do mnie z lustra?
Albo mi się uda albo się nie uda, zawsze są dwa uda, ale paranoję mam gwarantowaną.

Dobra, już mi lepiej. Najgorsze jest to oddychanie, a właściwie jego brak. Ale już.
Jest mi dobrze. Tak po prostu. Lubię jeździć, lubię zmieniać otoczenie, nie tyle co lubię ale także muszę. To mi pomaga. wyjazd do Warszawy dobrze mi zrobił. Poznałam to miasto od dupy strony, czyli od strony Praskiej i- zakochałam się. Stare, poryte, typowo jeżyckie kamienice. Takiej Warszawy nie znałam i taką ją polubiłam.
Popracowałam, pobawiłam się. 
Jestem pełna nadziei dla siebie. Chciałabym być pełna tej nadziei dla nas. Tego jeszcze we mnie nie ma. Proszę, dajcie mi możliwość wiary w to, że będzie lepiej. Bo przecież musi.
Zajęcia także dużo mi dają. Czuję się jak dziecko. Podoba mi się to, że ludzie tak się niepokoją. Rozmawiają o zabawnych bzdurkach z ogromnym przeżyciem. Zazdroszczę im tego I chłonę ich emocje, nie potrafię przeżywać jak oni tych spraw, ale przeżywam ich przeżywanie. To rozkoszne. I mówię to całkiem na serio, bez zbędnej ironii.
Zresztą, od kiedy się detoksuję- razem z gównem schodzi ze mnie ironia. jestem innym człowiekiem. To nie znaczy, że tamten był nieprawdziwy. Bo był jak najbardziej realny. To byłam tamta ja. A teraz jestem ta ja. czas pokaże, która wygra. Tamta ja była często bardzo przerażona. Pamiętam ten niepokój. Najgorsze możliwe uczucie. strach pojawia się nagle, wybucha i równie szybko umiera. Niepokój towarzyszy nam jak cień, nie milknie, czasami tylko szepce ciszej. Zazwyczaj jednak stęka nam do ucha. Przed snem, w trakcie, po przebudzeniu. Mówi "uważaj, uwaażaj, uwaaażaaaj...', ale nie mówi na co, nie mówi na kogo. Więc uważasz, na wszystko i na wszystkich, zapominasz jednak uważać na siebie. A ten niepokój najzwyczajniej w świecie mówi ci: "uważaj na siebie'. Łatwo to odczytać z perspektywy czasu. Można nawet nieźle się z niego uśmiać. Ale kiedy niepokój siedzi ci na ramieniu, jakoś nie jest tobie do śmiechu.
Dziękuję Boże za rozum. Po raz milionowy. Za oczy, które patrzą. Dziękuję, że dałeś mi umysł, który w porę zadziałał. Bo wiem, że nie każdy taki dostał. ja naprawdę zwracam się do Boga. Do jakiejś Siły, która nadaje temu wszystkiemu sens. Nie wiem, może to ja jestem moim własnym Bogiem, na razie jeszcze nie wiem w co wierzę, ale czuję, że Coś, albo i Ktoś (albo bez różnicy) czuwa nade mną i nad moim wyzdrowieniem.  Przyznaję, że Ów Bóg jeszcze mocniej zarysowuje tak potrzebne mi ramy. Wyrywa mi głowę i wiesza ją pomiędzy ciężkimi, złotymi ramami. Patrzcie na te głowę, i cieszcie się z tego, że walczę.
Jestem jednym wielkim nieporozumieniem, które próbuje się samo porozumieć ze sobą. To jedna z tych ciężkich sytuacji, której druga osoba nie jest w stanie zrozumieć, jeżeli jej tam nie było. I bardzo dobrze. Cieszę się szczęściem każdej osoby, która nie jest w stanie tego zrozumieć. Nie musicie i nie powinniście. Jednocześnie, celebruję ten stan. To moje przeżycia, moja nauka. Będę bardzo, bardzo bogatym człowiekiem jak już uda mi się z tego wyjść. Może i najbogatszym.



https://www.youtube.com/watch?v=jJBS5DWKDug

Moje Kochane, Najdroższe Potwory.
Tak jak Was kocham tak bardzo Was nienawidzę i tak bardzo jak Was potrzebuję tak bardzo się Was boję. I wy boicie się mnie. Boimy się siebie nawzajem bo boimy się siebie razem. Dajemy sobie dużo ale dużo sobie zabieramy. Umieramy razem. I nie wiem, czy potrafimy jeszcze razem kreować, iść do przodu, żyć. Lękam się, że potrafimy już tylko się krzywdzić. I mam wątpliwości czy będziemy umieli z tym wygrać. Każde z nas musi mieć odpowiednio dużo siły a i razem, jako wspólnota musimy być potężni. paradoksalnie, chyba póki co, jesteśmy silniejsi osobno. A przecież zamierzeniem powstawania grup jest zapewnienie jednostkom je tworzącym dodatkowej mocy i energii. My tymczasem działamy dysfunkcyjnie jako formacja. Zamiast dawać, zabieramy. I najgorsze, że odnajdujemy dziką przyjemność w tym wspólnym spadaniu. Lubimy umierać razem i robimy to oficjalnie na naszych oczach. Pozwalamy sobie na to. Życzymy sobie nawzajem dobrze, ale boimy się wypuścić kogoś z nas z powrotem do świata realności bo wiemy, że w ten sposób się stracimy. Wolimy więc umierać razem niż pozwolić komuś żyć. Boję się o nas wszystkich razem wziętych i każdego z osobna. Ja już wiem co muszę zrobić żeby przeżyć. Ale jest to tożsame z porzuceniem Was. Nie wiem czy potrafię. Nie chcę być zdrajcą. I nie chcę być samotna. Bo owszem, przeżyję, ale co to za życie w samotności? Czy nie lepiej się staczać ale z Wami?

Musicie mi wybaczyć, ale chociaż spróbuję się wycofać na kilka metrów. To już nie jest walka ze mną, z moimi demonami, to zaczęła być walka z Wami. Nie tak to powinno wyglądać. Powinniśmy walczyć razem, ramię w ramię ze światem, ale nie ze sobą. To poszło w złą stronę, zbłądziliśmy, jak dzieci, którymi, kurwa mać, nadal jesteśmy. Mamy po 30 ści lat, a jesteśmy dziećmi. Zagubionymi, niezdolnymi do normalnego funkcjonowania, niezaradnymi. Takimi zabawnymi, głośnymi, kolorowymi, wyszczekanymi, uwielbianymi przez tłumy, brylującymi na spotkaniach towarzyskich. Umieramy wśród tłumu, a ten nam na to pozwala, bo naszą największą wartośćia jest to, że robimy wszystko to, na co inni nie mają ich zdaniem odwagi, moim już teraz- głupoty. Oni marzą o złych rzeczach, jednak są zbyt mądrzy żeby je realizować. Bo cena, jaką przychodzi zapłacić za głupotę jest zbyt wysoka. Teraz to wiem. Wrócę po Was jak sama się zorganizuję.
Jeżeli się zorganizuję, ale- zamierzam.

wtorek, 20 stycznia 2015

O ironio, Ty słodka aronio!

Boję się wyjść z domu. Poza ścianami mojego cholernego, małego pokoju w zjebanym bloku czai się zło. A ja w tym źle kocham się taplać jak świnia w błocie. To zło jest obecnie moim środowiskiem naturalnym, kocham jego ciepełko i to jak mnie w siebie wciąga. Możliwe, że tak czuje się facet, a właściwie jego członek, kiedy znajdzie się w dziewiczym wnętrzu nastolatki.
Nie wiem, mogę się tylko domyślać.

Nie można wyjść z nałogu, kiedy nie mamy czegoś czym możemy w zamian się zająć. Trzeba się 'uzależnić' od czegoś innego, ale 'zdrowego' i najlepiej owe nowinki zmieniać, lub mieć kilka, naprzemiennych. Żeby nie dać sobie możliwości ponownego wcągnięcia w coś innego. Po raz milionowy, polecam sport. Narodzie, SPORT NAS WYBAWI.

Ja mam co robić. Obecnie testuję 'nic_nie_robienie', ale kontrolowane. To najtrudniejsze. Siedzieć ze swoimi myślami, prowadzić burzliwy dialog wewnątrz własnej głowy, który czasami wychodzi i poza głowę (mój brat będzie błogosławiony, tyle co się ze mną wysłuchał moich dialogów, które z jego perspektywy są monologami...ojj) Nawet nie rysuję, nie czytam- chociaż mam ochotę i na jedno i na drugie (!) bo chcę świadomie przecierpieć swoje. To, na co po prostu zasłużyłam. Łatwiej byłoby mi zagłuszyć ten stan, ale chcę przez niego przejść świadomie. Chcę obserwować moje stany. Fascynuje mnie to co się obecnie dzieje z moim organizmem. Nadal nie jesteśmy przyjaciółmi. Ja, moje ciało i mój mózg: trzy osobne byty. Każdy silny, każdy próbuje zdominować pozostałe. Jeżeli chcę wygrać: Ja musi zdominować mózg i ciało i je zjeść.
Jest ciężko, ale świadomie postanowiłam dwa dni się przemęczyć i po prostu nie robić NIC.
Jeżeli to przeżyję, odhaczę kolejne pole, pt. "sama z demonem. demon pogłaskany'.
Ale jutro już nie mogę nie robić nic. Muszę zarobić jakieś pieniądze, ale to dobrze. Wystarczy tego (nie)dobrego. Bo nie dałabym rady kolejnego dnia tak przeegzystować. Wrócę do tej metody za jakiś czas, znowu na dwa dni.



poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jakieś takieś wypalenie miłosne obserwuję. We mnie i dookoła mnie.
Jeszcze nigdy nie znałam jednocześnie tylu naprawdę wspaniałych, wartościowych facetów. Przystojni jak cholera, z bagażem doświadczeń życiowych, którego się nie wstydzą (także się nie chełpią), ale mądrze zeń korzystają, z fantazją, z marzeniami, z dorobkiem życiowym, charakternych, inteligentnych, mądrych, z pozycją zawodową, z pieniędzmi (...) i uwaga- wszystko to naraz!
A każdy z nich inny, chociaż mają wspólny mianownik- są po prostu zajebiści. I nie tak pompatycznie, udawanie, to po prostu świetne i wartościowe osoby.
Kiedyś w każdym z nich z osobna zakochałabym się bez pamięci.
Ale to chyba nie jest tak, że dopiero  teraz ich poznaję.
Przypuszczam, że w tym 'kiedyś' i ja byłam mniej ciekawa i oni  byli bardziej bladzi i bylejacy. Poszliśmy w dobrym kierunku. W kierunku rozwoju osobistego, zdobywania wiedzy i pięknej, szalonej zabawy.
Zbieramy, zbieramy te cholerne bagaże. A one są ciężkie i po prostu nie chce nam się pomagać nieść jeszcze czyjegoś, w razie gdyby na chwilę miał kryzys i podłamałyby mu się ręce.
I widzę, że żadnej ze stron się specjalnie nie chce. Obie mają uporządkowany świat, trochę samotny, ale jednak uporządkowany. A w czasach chaosu, skrajności i plątaniny każdy powiew ciszy i normalności jest marzeniem i luksusem. A kto zrezygnuje z luksusu? I na rzecz czego? Na rzecz tego, że ktoś rozpierdoli ci poukładane ciuchy w szafie?

I kochamy jakieś fantazmaty, zjawy z przeszłości, tęsknimy za nimi, bo przecież za czymś wzdychać trzeba. Zamiast porządnie pieprznąć się w głowę w celu uświadomienia sobie, że oto mamy przed sobą kogoś o wiele ciekawszego, bardziej dla nas odpowiedniego niż ta oto mara z dawnych lat. Ale nie. Bo mara była, nabałaganiła i mimo, że poszła, nadal jest. Ale drugiej marze miejsca już nie ustąpimy w naszych życiach. Drugi raz w szafie układać nie będziemy.

I tylko jebiemy się jak te króliki do czasu, aż nawet to jebanie przestaje nas bawić. Jeszcze dla sportu i z przyzwoitości ktoś komuś da, gdzieś po cichu, bez entuzjazmu, bardziej żeby udowodnić sobie samemu, że jeszcze może niż żeby rzeczywiście było fajnie.

Kurcze.
Kurcze, kurcze, kurcze.
Nie tego chciałam, chyba nadal nie tego chcę. Ale boję się, że tak już będzie. Że jak niedługo dorosnę  i będę naprawdę, naprawdę sama.
Bo Buka przecież kiedyś umrze. I co wtedy ze mną?
Uuu, już nie wspominam o tym, że na poważnie marzyłam o potomstwie. Ale cóż.
https://www.youtube.com/watch?v=0g1hgYwD03s

Najlepsze techno ever. Jest po prostu miazga.
Techno zjeby to techno zjeby, ale ludzie wrażliwi, którzy potrafią bawić się przy techno to naprawdę potęga. Oczywiście ja jestem człowiekiem wrażliwym i ja wiem co jest dobre.
AHAHAHA
A teraz w ramach mojej prywatnej terapii jebnę se drinka, bo nie wyrobię psychicznie.
Wykonałam dzisiaj kilka kroków ku temu żeby się stąd wydostać, żeby zmienić całkowicie środowisko. Oczywiście nie mówię tutaj o moich ciągłych wyjazdach bo już w środę znowu mnie nie ma. Mówię o wyprowadzce na kilka miesięcy. I to najchętniej poza granice Polski. Ale wyniki będą dopiero za dwa miesiące. Więc nawet jeżeli mi się uda to i tak dwa najbliższe miesiące muszę walczyć tutaj.
Może do tego czasu nie będę już chciała i nie będę musiała wyjeżdżać. Póki co samo oczekiwanie na wyniki trzyma mnie przy życiu. Bo ja teraz potrzebuję konkretnych powodów żeby żyć.

Boże, daj mi siłę.
I tak, ja chyba na poważnie zwracam się do Boga. Słuchając tekno.
Już wiem o co chodzi z tym, że ludzie, którzy zwątpili, stracili coś (...) zaczynają rozpaczliwie wierzyć w Boga. Wchodzę na tę drogę.
Przyznaję się do moich słabości i szukam pociechy w Bogu.

niedziela, 18 stycznia 2015

Jest coraz lepiej, ale te wahania nastroju... pożytek byłby z nich przynajmniej taki, gdyby się od nich chudło. Właściwie, może i tak jest? Bo to bardzo obciążające i organizm musi się naharować. 

Wczoraj było spokojnie, podłamałam się tylko raz i to na chwilę, sama wyprowadziłam się ze złego stanu. Usiadłam, pooddychałam, zrugałam się w myślach i wróciłam szybko do normalności.

Moim największym wrogiem i przyjacielem jestem ja sama. Walczę nie z czymś, walczę ze sobą. Walka Tytanów. Cała reszta jest już tłem, przyprawą- której może nie być, potrawa zostanie ta sama, tylko sztucznie doprawiona i podkolorowana jakimś proszkiem. A ja już go nie potrzebuję. Wystarczy mi surowizna i smak normalności, nawet jeżeli czasami jałowy.
Moje ego walczy z superegiem.

Paradoksalnie, mój problem dał mi siłę. Otworzył mi oczy na wielką cywilizacyjna katastrofę, bagno, w które wchodzi ogrom społeczeństwa. Dodatkowo zrozumiałam jak to jest być osobą, którą włada nałóg, następnie jej podświadomość, ciało- tak, zwykła fizyczność, jak to jest nie móc wygrać ze samym sobą, jak to jest szarpać się i miotać we własnym sosie. Zrozumiałam jak to możliwe, że tak wielu wielkich poległo. Bo to oni są najbardziej narażeni. Mój problem, ostatecznie też utwierdził mnie w przekonaniu czym chcę się zając na najbliższe lata. A także w tym, że to co chcę robić przez najbliższe lata jest nieodzownym elementem tego, co zawsze chciałam robić już do końca życia.
Bo tak, mój plan był jasny od moich najmłodszych lat. Często traciłam go z oczu, przestawałam nie tyle co w niego wierzyć- a w siebie, której udaje się go zrealizować. Na chwilę się chował, czasami wyzierał mrugając do mnie porozumiewawczo, wytykał język, podkładał mi nogę.
Od teraz trzymam go za rękę. Idziemy sobie, do przodu. bardzo powoli, w ogóle się nie stresując, we wzajemnym szacunku.
Spotkamy się tam. 

Dziwne dziwy, że to dziwy!

Kobiety zawsze były i będą silniejsze i lepsze od mężczyzn.
Mają nad nimi władzę, o ile potrafią z tej władzy dobrze korzystać (rzecz jasna)
mówię tutaj o sexie.
Zaiste, żaden facet nie oprze się dobrze zapromowanemu i obiecanemu sexowi.
To takie łatwe, że aż głupie.
Na litość Boską, nie gardzę za to mężczyznami, gdybym była członkiem ich gatunku, działałoby to tak samo. Nieważne jak światłego, świadomego i cudownego faceta mamy przed sobą, ten nie da rady odmówić zgrabnej, równie świadomej i cudownej cipce. Chwile może się buntować, ale do cholery, raz pozostawione sidła w końcu złowią 'nieszczęsną' ofiarę. Koniec tematu.
Ja już wiem, że dostałam od natury coś do może mi mocno pomóc w życiu. Nie chce mi się zbytnio z tego korzystać, ale rozumiem te, którym się chce.
To układ. Ty mi daj to, a ja Ci dam jebanko życia.
I każda strona jest zadowolona. O ile podchodzi do sprawy z głową.
Prostytucja to takie pejoratywne słowo..  A ta istniała przecież od zawsze. Jak coś, co jest wieczne może być złe? Czy powietrze jest złe? Czy trawa jest zła? Czy chmury są złe?
Chociaż nie, cofam. Są typy prostytucji, które są bezsensu.
Jak np. małżeństwo. Do dupy z takim kurwieniem.
Drogie kurwy- z głową dupy dawajcie, z głową!


sobota, 17 stycznia 2015

Mam ostatnio spore problemy ze snem. Nie wiem czy zwalić to na karb dłuższego zażywania pewnych środków, które ogromnie wpływają na rozregulowanie snu (na brak potrzeby spania, dokładniej), które często zaprawiałam ukochanymi tabletkami nasennymi czy na stres?... Nie wiem teraz czy mój organizm ma mniejsze zapotrzebowanie na sen, czy domaga się tabletek, niemniej tak jak samo uśnięcie nie jest dla mnie problemem- tak prowadzenie snu, już owszem. Przebudzam się co chwilę i nie po to, żeby zaraz usnąć- szybko odzyskuję pełną świadomość, nie chce mi się dalej spać (mimo wymęczenia) i następne uśnięcie jest już problemem. Z tym także walczę, chcę to załatwić we własnym zakresie.
Skoro się udaje- niezależnie czy po męczarniach czy nie, to znak, że nie jest najgorzej, a będzie tylko lepiej, wystarczy wytrwałość i niezajadanie problemów tabletkami. Byłam tam, nie chcę wracać. Widzę bliskie mi osoby, które to robią (latami!) nie chcę być tam gdzie one, nigdy.
Możliwe też, że nie chodzi o żadną z powyższych zabaw a właśnie o wspomniany na końcu- stres. Lub niepozałatwiane sprawy. Męczą mnie demony, które objawiają mi się w moich snach, które dzięki Bogu znowu są filmami, wizualnymi ucztami, mają skomplikowane, sensowne i pełne scenariusze. Moje życie we śnie znowu istnieje a co więcej- funkcjonuje na najwyższym poziomie. Cieszy mnie to. Sny zawsze były ważną częścią mojego życia, o ile- nie najważniejszą. Mam w nich całkowitą świadomość, kreuję je, władam nimi, ma to wpływ na jakość wyspania- bowiem mój mózg nie odpoczywa, właściwie mocniej pracuje niż za dnia, ale nie oddałabym snów za nic.
Jest to dla mnie znak, że terapia przynosi skutki. Dłuższy czas nie śniłam, raz, że prawie wcale nie spałam, dwa, że jak już spałam raz na kilka dni, byłam tak wymęczona, że wpadałam w sen jak ciężki głaz do wartkiego bagna czy innego gówna. Pochłaniał mnie głębią i czernią. Wtedy naprawdę się wyłączałam. Tego potrzebowałam, ale nie tego pragnęłam.
Teraz wróciło to co tak kocham i jest  to dla mnie kolejnym powodem żeby zawalczyć o siebie.
Póki co nawiedzają mnie głównie senne koszmary, ale i z nich nie chce rezygnować. Mówią wiele o moim życiu, o moich bolączkach, to przestrogi, wykrzykniki. A ja je chłonę, analizuję, wyciągam wnioski. Słucham mojego mózgu, który nawiązuje ze mną senny dialog.
Kocham mój mózg.

A teraz, w końcu, biorę się za naukę. Ale powoli...
Właśnie naszedł mnie straszny, straszny niepokój. Mam przeczucie i wrażenie, że  W TEJ chwili dzieje się coś złego. Nie wiem czy ze mną, czy z kimś dla mnie ważnym, ale to uczucie jest niesamowicie silne. Mam problemy z oddychaniem. Nie wiem do kogo mam iść, komu pomóc czy kogo prosić o pomoc dla mnie. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżywałam. Nie wiem czy dzisiaj usnę, bo serce zaraz rozwali mi ciało. Wali jak oszalałe, mimo, że nie łapię oddechu.
Piję więc wódkę żeby się uspokoić.
Boże, miej nas w opiece, bo tutaj tylko Ty pomożesz. Wszyscy o tym wiemy.

Moja prywatna terapia, którą sama sobie wymyśliłam i na sobie przeprowadzam trwa. Jest lepiej. Ale bywa gorzej. Dziś był piękny dzień. Przeżyłam go, aż do teraz. Teraz się boję. Chcę się schować, ale naprawdę nie mam gdzie. Marzę teraz o jednym, pojechać do domu, zamknąć się w nim na cztery spusty i w spokoju w nim umrzeć, albo przeżyć. Ale w samotności.
Problem polega na tym, że po pierwsze tutaj mam pracę a po drugie- boję się być w domu sama, bo boję się ciemności. A tam są duchy, to bardziej niż pewne.
Wniosek taki, że skoro boję się ciemności to wcale nie chcę umierać.
Jednak...
Jeszcze tydzień temu nie bałam się ciemności.

Niepotrzebnie wypuściłam siebie z siebie. Teraz to wiem. Trzeba było trzymać w zamknięciu. Niepotrzebnie pozwoliłam Ci odejść. To wszystko było niepotrzebne. A zarazem nieodzowne, oczywiste. Konieczne.
Kurwa, ja nie mogę tak funkcjonować. Godzinę temu wierzyłam, że mi się uda. Teraz już w to nie wierzę. Godzinę temu byłam innym człowiekiem. Ale ta impreza mnie zabiła. wahanie, czy pójść, czy nie iść. Nie poszłam. Ale ziarno zostało zasiane. Wizja powstała. Wizja tej zabawy. Demony się odezwały, są głodne, a ja ich nie nakarmię bo tak postanowiłam. Postanowiłam walczyć z moim nałogiem. I one wiedzą już, że się nie najedzą, ale jojczą i zrzędzą. Nadgryzają więc mnie od środka. A ja czuję te zęby. Może to przez to nie mogę oddychać. Ta walka jest nierówna. Nie mam sprzymierzeńców, naprawdę nie mam nikogo kto mógłby mi pomóc. A ja potrzebuję tej pomocy. Po prostu wsparcia, zrozumienia i akceptacji. Obojętność mnie zabija. Ślepota. Przecież ja kurwa zdycham na oczach tłumów. Później będą o mnie mówili 'dziewczyna z takiego dobrego domu, kto by pomyślał!...'
oczywiście żartuję.
już jest ok.
po prostu prowadzę pamiętnik osoby walczącej ze swoim uzależnieniem i gównem, które z niej wypływa. dla potomnych, na pamiątkę, żebym nie zapomniała gdzie byłam i przez co przeszłam. to ma dużą wartość. tutaj zapisana jest walka z demonami. Nikt nie umrze, najgorsze mam już za sobą, ale czuję się zobowiązana wobec świata żeby relacjonować moje wahania nastroju wywołane tą bitwą na którą wyruszyłam. Samotnie. i będzie dobrze, a ja będę taka szczęśliwa. I sama to zbuduję. Bo choć prosiłam o pomoc- ona nie nadeszła. trzeci raz nie poproszę. I tak moja godność poszła się jebać. Ale spokojnie, jako przyszła terapeutka sama musiałam poznać gorzki żal uzależnienia i sama postanowiłam się wyleczyć. Skoro można się samookaleczyć to można się samowyleczyć. Tyle w temacie. Miłego wieczoru.
Na tych drzwiach od początku widniał wielki, tłusty, czerwony napis:
WCHODZISZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (UWIERZ- NIE WCHODŹ)
a wy się pchacie. otwieracie te cholerne drzwi i kiedy tylko jebnie was w mordę pierwszy powiew szataństwa- uciekacie gdzie pieprz rośnie.
Nawet nie przejdziecie przez próg na tych waszych krzywych, chudych nóżkach.
jedna krótsza od drugiej a druga bardziej sina od pierwszej, parszywe łachudry.

A drzwi zostają uchylone.
CHOCIAŻ JE ZAMKNIJCIE!
Kurwa, ogon macie czy co?
...
Nawet na to nie starczy wam sił i godności.

Taka mała porada:
jak ktoś ci radzi z dobroci serca: zastanów się, może warto skorzystać z porady i nie wpieprzać się w niedostępny świat?
jeżeli uznasz, że nie i zaryzykujesz (a co ci kurwa szkodzi, hę? pewnie, pchaj się! ph) - przynajmniej po sobie posprzątaj.

Bo to nie jest twoja gra. Nie tylko ty się liczysz. To są moje drzwi, moja klamka. łapiesz za moją klamkę do cholery! Jak już szarpiesz i mi otworzysz świat to gówno spoza niego, kurz i śmieci wpadają do mojego wnętrza.

Zamykam mój świat.
Kto miał wejść, wszedł, kto nie miał wejść, nie wszedł.
Teraz na drzwiach jest napis:
NIECZYNNE.
Niedługo odkręcę klamkę i wyjebię do śmieci. Żeby nie ryzykować, że jakaś gnida się włamie.


idę do szkoły. oczywiście spóźniona, dwie godziny i zapewne też ze dwie godziny wyjdę wcześniej, ale dla mnie to i tak duże osiągnięcie, że w ogóle wychodzę na zajęcia. nigdy nie byłam w tym dobra. właściwie nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek w czasie ponadgimnazjalnym uczęszczała na zajęcia jakoś specjalnie. wiecznie kombinowanie jak nie pójść a mimo wszystko zaliczyć. no i oczywiście ciągłe sukcesy na tym polu. ale teraz idę bo chcę się czegoś konkretnego dowiedzieć. mam plan, a żeby go zrealizować muszę zadać dzisiaj komuś kilka pytań.
no i jest 'sesja', hohoh, ukochana młodości, wiecznie mnie rozpieszczasz. lowe krowe.



piątek, 16 stycznia 2015

Życie, kocham Cię nad Życie!

Jestem  chora. Nie okrutnie, ale jednak. Trochę zmęczona. Wymięta.
Ostatni tydzień był szalony. Spędziłam go z moim najlepszym Przyjacielem na wspólnym życiu. Po prostu. Oczywiście mocno się sobą zmęczyliśmy w pewnym momencie (zbyt intensywnie spędzaliśmy czas, nie odpuszczaliśmy), jednak mimo wszystko- już tęsknie i potrzeba mi więcej.

Jesteśmy słabsi niż kiedykolwiek, paradoksalnie- również silniejsi. Właściwie nie wyobrażam sobie co by się musiało stać, żeby nas potężnie złamać.
Jesteśmy za mądrzy i zbyt dobrze używamy oczu, żeby cokolwiek mogło nas zdziwić czy skrzywdzić.

Taka nieśmiertelność to cecha ludzi, którzy nie mają nic do stracenia i nic do chronienia.
A my owszem, chcielibyśmy coś chronić, mamy jakąś biologiczną, naturalną potrzebę założenia stada i warowania przy nim- jednak, skoro ta potrzeba jest nierealizowana- szalejemy w odtrąceniu i zgorzknieniu, aż w końcu stajemy się obojętni i wypluci.

Następuje  taki czas w życiu człowieka, kiedy ma już dość odtrąceń dla swojej przygotowanej 'paczki wyselekcjonowanego dobra' i wywala ją do śmieci, zamiast nadal czekać na kogoś kto ją przyjmie.
I ja powoli wchodzę w 'ten czas'. Przykre to i rozczarowujące, jednak moja samotność (bo tak, dotychczas, nieważne czy w związku czy nie- zawsze byłam samotna na partnerskim poziomie życia) jest już dla mnie taką codziennością, że właściwie ciężko jest mi sobie wyobrazić mnie w związku dwojga równych sobie, świadomych siebie ludzi. A nic innego już mnie nie interesuje. Już nigdy nie wejdę w coś nierównego. Romanse- owszem, ale żadne ytele, morele, całuski i łapki w galerii handlowej.
Jeszcze COŚ się we mnie tli, ale czuję, że to tlenie zostanie ugaszone pod czyimś ciężkim butem. Samotność to coś co znam, to moja bezpieczna strefa komfortu. Mam już zbudowany własny system, uporządkowane życie.Jeszcze ktoś może w nie wejść, (może- być może), ale z każdym dniem staje się to coraz bardziej nierealne.
I jakoś mi smutno. Wychowana we wzorcu- matka, ojciec, mąż i żona- ponad wszystko (choćby i w braku miłości a zamiast w miłości to w pogardzie!) mimo, że go nie lubiłam- mam go głęboko zakodowanego w głowie i uważam taki stan rzeczy za, może nie normalny ale prawidłowy i konieczny. I skoro go nie realizuję, czuję się dysfunkcyjna, niespełniona i niepełna jako kobieta, jako człowiek.
Czuję, że zawiodłam.
Czuję się nieatrakcyjna jako kobieta, szczególnie na tle kobiet, które są w stałych związkach, mimo, że te związki są dla mnie w większości nic nie warte- oparte na kłamstwie i wzajemnym zapewnianiu się o nieprawdzie. Takich związków mogłabym mieć na pęczki. Ale nie mam, bo nie chcę. I przez to, że nie chcę czuję się gorsza.


Od uzależnień uchroni nas tylko ciężka praca, szczególnie fizyczna i brak czasu na myślenie o pierdołach. Każdej osobie próbującej wyjść z jakiegoś nałogu, nawet tego wyjątkowo ciężkiego i stręczycielskiego, polecam: pracę w polu. I nie, nie jest to żart. Masz problem? Pojedź na wieś, na przynajmniej dwa tygodnie (już to zdziała cuda, gwarantuję) i zapierdalaj od rana za marny grosz, brudząc się w łajnie i pozwalając swojemu potowi zalewać ci oczy. Raz, że wypocisz całe to gówno, dwa, że nie będziesz mieć sposobności robić złych rzeczy (bo nie będziesz mieć wówczas czasu i sił na pracę, a uwierz- rolnik ci nie pozwoli na opierdalanie) a trzy, co bardzo, bardzo ważne- zespolisz się z naturą, na nowo z nią zaprzyjaźnisz i jeżeli będziesz mieć sposobność i czas zaobserwować jak twoja praca daje początek nowemu życiu- czyli, że ma sens, uwierz- przeżyjesz prawdziwy duchowy renesans.
Pracuj w tym polu nawet za darmo, albo i dopłać. Bo to walka o twoje życie.
Jeżeli nie możesz sobie na to pozwolić- idź na siłownie. Jak najczęściej, ale przynajmniej co dwa dni. I zawsze, kiedy masz 'złe myśli'- wracaj na nią, nawet na 15 minut, żeby pobiegać. Więc znajdź taką najbliżej domu. Będziesz członkiem pewnej społeczności a to samo w sobie jest potęgą, zauważysz, że twoje zmizerniałe ostatnio ciało zaczyna być sensownym organizmem, poczujesz się lepiej.
Z nałogów można wyjść.
Szczególnie ciężko jest tym, którzy nie mogą o nim powiedzieć swoim bliskim. I tym, których bliscy bagatelizują sprawę.

W nałóg może wpaść każdy.
I z nałogu może wyjść każdy.
Ale nie każdy chce i nikt nie ma prawa do tego zmuszać.
Znam ludzi, którzy na własne życzenie, świadomie nie chcą wychodzić z nałogu. I rozumiem to doskonale. Mają do tego prawo.

Ciężko jest porzucić coś, co sprawiało nam przyjemność. Łatwo jest powiedzieć "to jest złe, to mnie krzywdzi, wychodzę!' ale po takich słowach mało kto wyjdzie, bo... nie czuje ich znaczenia. bo to nieprawda. nałogi są nałogami dlatego, że są przyjemne. czasami są lepsze niż życie bez nich. trudno jest powiedzieć "mój nałóg mnie pochłonął, dlatego, że był i jest wspaniały. ciężko mi się pogodzić ze świadomością, że teraz, kiedy chce go zostawić- moje życie będzie prawdopodobnie, przynajmniej przez najbliższy czas dużo mniej przyjemne, mniej intensywne, cięższe'. Bo wtedy rodzi się pytanie :wobec tego dlaczego, wiedząc o tym, że będzie gorzej- mam rzucać?
I każdy musi znaleźć odpowiedź na te pytanie sam.
Ja znalazłam moją.
Przeraziłam się, kiedy spostrzegłam, że większość przyjemnych rzeczy utożsamiam z moim nałogiem.
Lęk mnie obszedł i naszedł, kiedy spostrzegłam, że ostatnio miewam natchnienie tylko pod wpływem. A bez wpływu- cisza.
Musze odbudować moje natchnienie 'za darmo'. Inaczej umrę.
Siłownia, pot, łzy, sztuka.
Czuję, że dostanę to czego chcę.


czwartek, 15 stycznia 2015

Wiem, że we mnie ciężko uwierzyć. Właściwie wierzenie mi czy we mnie, jest sprzeczne z logiką, ponieważ daję bardzo sprzeczne sygnały, często takie, które się wzajemnie wykluczają, co buduje mój mocno nie nadający się do wiary wizerunek. Jednak sprzeczności to część ludzkiej natury, a jedna osoba może nosić w sobie wiele pomysłów na siebie, na otoczenia, na świat, i zależnie chociażby od pogody czy pory roku zmieniać zdanie. Ludzie jednak często nie pozwalają sobie na zmiany bo są tchózami.
Wierzę też w wiele niepokrywających się cudowianek, właściwie to- wierzę we wszystko, mocno ufam w to, że nic nie jest niemożliwe.
Dodatkowo, zawsze mówię prawdę, więc ludzie paradoksalnie- wiecznie oskarżają mnie o kłamstwo, ponieważ nie są w stanie uwierzyć, że ktoś może wygłaszać tak hardcorowe opinie i to nie mrugnąwszy nawet okiem. Wychodzę z założenia, że nic co ludzkie nie jest mi opce, i każdy ma swoje demony. Ukrywanie ich absolutnie nie rozwiązuje sprawy.
Widziałam za dużo, za często przyuważam, że ktoś stara się mnie okłamać i mam za mało czasu żeby brnąć w kłamstwo. Bywam jednak łaskawa i zdarza się, że zamiast coś powiedzieć- przemilczę sprawę w obawie o kondycję psychiczną pytającej o coś osoby.
Wracając do tematu: nie wzbudzam zaufania w większości ludzi, ponieważ większość ludzi to kłamcy i krętacze, a ja nie należę do ich świata, więc mnie nie znają i nie są w stanie mi zaufać.Zrozumiałe.
A ja oficjalnie się przyznaję: robię to, to i to, i co więcej- nie tyle, że mi z tym dobrze, nie chełpię się tym, ale nie jest mi z tym źle, to część mojej natury, I- nie zamierzam tego zmieniać, przynajmniej póki co, ponieważ taka zmiana nic mi nie przyniesie. Ani tobie. To z twojej strony walka z Tytanem- żądasz abym się dla ciebie poświęciła, chcesz oglądać moją krew, moje łzy, a kiedy pytam: 'a czemu mam tozrobić, co to przyniesie i komu?' (bo jeżeli twoje argumenty będą sensowne to wejdę w to natychmiast!) albo milczysz, albo głupio rzucasz oczami i jąkasz 'dla mnie to zmień...' a jak odpowiadam 'dla ciebie? a co ty będziesz miał z tej mojej zmiany?' zazwyczaj spotykam się z głupią ścianą milczenia.
chcąc coś ze mnie wyplemić, chcesz innej mnie. więc nie chcesz mnie. zmieniam się sama, naturalnie, nie potrzebuję przyspieszonego kursu na życie.


No i proszę.
Każdy dzień, kiedy się budzę, otwieram oczy i mam siłę wyjść z psem na spacer jest darem, który szanuję i celebruję. A skoro szanuję ten dzień to szanuję i siebie w nim.

Dzisiaj malujemy pokój, może odmalowując ściany, zabijając plamy i inne szkaradztwa, odmalujemy też siebie. Bo taki mamy plan.

Cholera jasna, ludzie mają różne marzenia, a żeby moim największym marzeniem było po prostu budzić się? Zaczynam dawać sobie zielone światło dla takich myśli. Nie widzę w nich już nic złego. Co więcej, wydają mi się bardzo, bardzo normalne.

"Życie nie jest Magią. Nie szukaj w nim, drugiego dna"



środa, 14 stycznia 2015

Przypomniał mi się mój byłybyłybyyyłyy "chłopak", który potrafił  stojąc, kopnąć sam siebie w głowę. Wtedy dostarczało to mnie i mojemu towarzystwo wiele pociechy.

Teraz, bardzo zazdroszczę mu tej umiejętności.
Gdybym tylko umiała sama się kopnąć, ale tak pożądnie.

Nie umiem.
Mogę tylko błagać i marzyć aby ktoś mnie pierdolnął pożądnie przez łeb.
Proszę.



wtorek, 13 stycznia 2015

Boże, po raz milionowy- dziękuję Ci za wspaniałych Przyjaciół.
Może nie dałeś mi dużo rozumu, szczęścia do miłości, ale zdecydowanie zesłałeś mi najlepszych Przyjaciół świata. I właściwie, wszystko inne jest już nieważne. Bo ja nigdy nie będę sama.
I dziękuję Ci za Bajm, za Niemena, za Turnaua, za Soykę, za Vo.Kol.Ski i milion innych Wspaniałości. Ratują mnie kiedy jest już zbyt źle.


poniedziałek, 12 stycznia 2015

kurcze, to jest coś ciekawego:
https://www.youtube.com/watch?v=KLfOBCHJ6GQ

jak ja się nie ogarnę to kto mnie ogarnie?
no.
nikt.

Upij się deszczem
W taką pogodę
Niebo już całe
Spuchło od łez
Szukasz w ciemnościach
Swojego Boga
Chcesz mu powiedzieć
Jak bardzo Ci źle
Mogłeś być dla niej
Słodkim kochankiem
Czekać pod drzwiami
Czujny, jak pies
Kochać się z nią
W ukryciu jak złodziej
Krótka decyzja
A teraz już wiesz
Życie nie jest magią
Nie szukaj w nim
Drugiego dna
Życie nie jest magią
Wystarczy, że masz
Już w sobie czar
Wierzysz, ze jeszcze
Kiedyś tu przyjdzie
Powie jak bardzo
Bardzo jej żal
Że zostawiła
Dla Ciebie rodzinę
Dla takiej chwili
Zatrzymałbyś czas


tak zupełnie, zupełnie na serio. źle mi i ma mi prawo być źle. ale jestem duża. poradzę sobie. i na samą myśl o tym,że za jakiś czas będzie dobrze, cieszy mi się gęba. dobrze czasem jest COŚ poczuć. nieważne, czy coś przyjemnego, czy coś nieprzyjemnego. po prostu COŚ. 

sobota, 10 stycznia 2015

Z kim przystajesz, taki się stajesz.

Źle się podziało, oj źle. Właściwie to jeszcze nigdy nie byłam w takim stanie jak w tę i po tej imprezie. I dobrze, coś mi to uświadomiło. Kolejne doświadczenie pt. "uśnięcie na podłodze w autobusie"- zaliczone. Dzięki temu:
- nie chce mi się już bawić (w najbliższym czasie)
- wiem już jak to jest usnąć na podłodze w autobusie (i wiem też wiele podobnych rzeczy z tej samej półki;p)
- skupiam się na pracy (do której właśnie się szykuję)
wiem też, że nie wszystko powinno być powiedziane. chociaż nie. powinno.
wszystko powinno być powiedziane.

Nasz rozpad mnie zabił. Teraz to widzę wyraźnie. Potrzebowałam Cię żeby żyć, żeby funkcjonować. Żeby mieć powód dla którego będę się trzymać w pionie i tylko czasami obiję się o ścianę. Chciałam być lepszą mną dla Ciebie. Wychodziło różnie, dla wielu to i tak zapewne było za mało, ale Bóg jeden wie jaka dla mnie to była walka. Ze mną, ze światem, z Tobą.
Potem ta wyprowadzka z mojego życia. Na moje życzenie, żądanie. Poszedłeś. Zabrałeś książki, buty i patelnie. Zabrałeś siebie i wyjechałeś. A ja się cieszyłam i nadal się cieszę. Ale teraz już inaczej. Wtedy cieszyłam się moją, odzyskaną wolnością, tym, że znowu jestem sobą. Teraz tego samego się boję. I teraz, cieszę się z tego,że możesz zacząć od nowa, że znajdziesz sobie kogoś kto jest Ciebie wart i nie będzie musiał walczyć ze światem o to, żeby móc wstać codziennie rano z łóżka.
Byłeś dobrym chłopcem. Dziękuję za wyrozumiałość. Nie martw się, przeżyję.
Brakuje mi Ciebie. Ale teraz wiem, że muszę sama żyć, sama dla siebie wstawać z tego łóżka, zacząć trzymać pion i trzymać się za własną dłoń.


czwartek, 8 stycznia 2015

Wczorajszy dzień był bardzo przyjemny. Obudziłam się z dużym zapotrzebowaniem na  życie i wykorzystałam energię na posprzątanie w domu mojego przyjaciela (z moim przyjacielem), to, że dookoła tematu sprzątania lała się wódka, nie zmienia postaci rzeczy, że zadanie wykonaliśmy. Jestem z nas dumna. A prawdo do dumy dają mi zakwasy w mięśniach (nawet w ramionach :D)
Sprzątanie, picie i smętna rockowa muzyka z lat 90tych. Potem przyszła chwila na refleksje i na depresje, ale tę pozytywną, melancholijną. 
Wróciłam do domu jak zwykle o własnych nogach, nie nagabywana przez żadnych opryszków (domyślam się, że w takich chwilach to ja uchodzę za opryszka;p), jebłam do łoża (jak zawsze usłanego- bardzo przydatna sprawa, szczególnie kiedy ktoś jest taki jak ja) i usłam. 

A dzisiaj jadę do Miasta Aniołów, czyli do Wrocławia. Zabawa, praca. 
Bende grzeszna.
wróć
grzeczna


to dalibóg jest grzechem.
perspektywa się zmienia w zależności od mojego stanu.
i od tego w stanie po czym jestem.

ale tak czy siak, dzisiaj zrobiliśmy z Jarem coś konkretnego. tak na dobrą sprawę, myślę, że niewielu by ogarnęło tak jak my.

i tak se myślę, jak mnie nie chcesz to spierdalaj. pojebańcu. mnie nie chcą tylko kretyni. chcą samobójcy. ale wolę samobójców od kretynów.
na chwilę obecną.
jutro zmienię zdanie.




Dzisiaj jest TEN dzień, kiedy w moim organizmie nie ma już żadnego gówna i czuję się świetnie. Po prostu chcę żyć. Trucizna, którą tak kocham wyszła ze mnie, dzięki czemu życie na nowo zdaje się mieć sens.
Mroźne powietrze wdziera się do mojego ciała, ustanawia w nim własne porządki. Słońce odbija się od mojej skóry. czuję to wyraźnie, moje zmysły znowu zaczynają funkcjonować. Warto to stracić na jakiś czas, żeby na nowo to docenić.
Wspaniałe uczucie.
Ciekawe do kiedy pozwolę sobie na rozkochanie w świecie :)

Jestem szczęśliwa, po prostu. Uważam, że osiągnęłam dużo. Naprawdę. Biorąc pod uwagę to czego byłam świadkiem, co widziałam, czego doświadczyłam, mogłam być naprawdę nikim. Wrakiem. A ja potrafiłam odwrócić wszystko na moją korzyść i przykre momenty nazywać 'doświadczeniami', 'bogactwem'. Jestem cholernie silnym człowiekiem, sama sobie się dziwię, że potrafiłam zbudować aż tak mocną postać. Która jest prawdziwa. Czasem boję się tej swojej siły. Chciałabym móc sobie odpuścić, zejść z tonu, czasami mniej myśleć, kombinować, analizować, planować, budować scenariusze- po kilka/naście na każdą sytuację. Nawet śpiąc rozkminiam.

I postanowiłam, będę żyć jak chcę. Nie krzywdzę nikogo, nie jestem pępkiem świata, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Tak jak i ja nie zwracam uwagi na innych. Wiem czego chcę i celebruję te wiedzę. Bo znam się na tyle, że zdaję sobie sprawę z tego, że mogę szybko powrócić do stanu ;nicniewiem,czegoodemniechceciedokurwy', rozkoszuję się tym, że jestem czegoś pewna. że mam cel. Modlę się żeby ten stan trwał jak najdłużej.



wtorek, 6 stycznia 2015

Mamy rok 2015. 
Brzmi nie najgorzej. Tak pełnie, dumnie ale jednocześnie miękko i przyjemnie.
Nie mam wymagań wobec świata na ten rok, mam wymagania wobec siebie i nie tyle na ten rok co ogólnie- na moje życie. Nie są to też wymagania jakoś specjalnie dla mnie niewygodne i krzywdzące. Chcę po prostu robić to co lubię i mieć za co nakarmić psa. A jak Bóg da to chętnie sama coś czasami zjem.

młodość, zajebistość, gotyckość. +/- 17sto letnia Ewunia.
10lat temu...


Miło mi, zdjęcie ze mną znalazło się w canym albumie z sensualnym aktem.
Witold Wyrwa


Przy okazji: wiem już z całą pewnością kim chcę być jak dorosnę. Oczywiście poza rysowankami, malowankami, wiecznym pokazywaniem tyłka za mamonę, pisaniem.Wiem i tego się trzymam. Wiedziałam to już dużo wcześniej ale się wstydziłam własnych marzeń sądząc, że się nie nadaję. A teraz wiem, ze nadaję się najbardziej. Dobrze jest mieć cel.

Zapisałam się ostatnio na fb do śmiesznej grupy, bo rozbawiła mnie jej nazwa (z początku w sensie pejoratywnym): "ćpaj sport". i w sumie po kilku dniach przeglądania postów doszłam do wniosku, że rzeczywiście... czas zacząć ćpać. sport.
https://www.youtube.com/watch?v=_FGGHpooOnk

Zaakceptowałam to, że zawsze będę się bała życia. To normalny stan każdej świadomej istoty. Nie można się nie bać jutra. Nie można nie myśleć o całym tym źle i mamałydze. Trzeba o nim pamiętać, szanować i unikać, a kiedy nadejdzie odpowiedni czas- dać się ponieść temu złu i w nie po prostu wejść. Byle jak najbardziej świadomie jak to jest możliwe.

Zaakceptowałam też to, że szczęście jest ulotne i nie jest stanem stałym. Szczęśliwym można bywać ale nie być. Naturalny, ludzki stan to nieszczęście. Cieszę się, kiedy każdego dnia czuję się chociaż raz szczęśliwa- przez kilka chwil.

Nie jestem szczęśliwa ale nie jestem też wyjątkowo nieszczęśliwa. Lubię żyć, nawet kiedy nie jest super zjawiskowo. Lubię żyć nawet kiedy jest po prostu źle.
Dobrze jest mieć szansę żyć, bo przecież nie każdy z nas ma taką szansę. Albo ma, ale na chwilę bo ktoś zabiera mu te szanse.
Nie jestem przeciwnikiem aborcji, ale nie potrafiłabym odmówić życia komuś, kto- kto wie, może przeżyje życie lepiej niż ja. I komuś kto, kto wie- może będzie naprawdę kimś wyjątkowym. Kimś kto przejdzie przez świat z dumą i nie bojąc się innych.

sobota, 3 stycznia 2015

Kiedy poznaję człowieka z mojej planety- wariuję. Bo świrów nie jest mało, ale świry są różne i odbierają na różnych falach. Często, zamiast się lubić- nie przepadają za sobą, bo jedynym co je łączy jest to, że są do niczego i że świat je odtrąca. Ale zdarza się, że spotkają się świry, które się rozumieją. I to zrozumienie jest bardzo wzruszające, głębokie, dające nadzieje na to, że jakoś to w życiu będzie i że nie jest wcale tak najgorzej. Bo nie ma nic gorszego niż uczucie, że nikt nigdy nie spojrzy na nas w pełnym zrozumieniu i akceptacji. Po prostu jak na człowieka i to takiego samego jak my. A tu proszę! Raz na milion, dosłownie, wyłapię w tłumie wzrok osoby, która jest taka jak ja i wiem to w sekundę i wiem, że ta osoba czuje dokładnie to samo co ja.  To niesamowicie przyjemne uczucie spojrzeć komuś w oczy i wiedzieć, że oboje zdajecie sobie sprawę z potęgi chwili. I że nie jest to śmieszne. To wzniosłe i wszechpotężne. Ludzie, którzy są świadkiem tej sytuacji nie zdają sobie z tego sprawy, na chwilę przestają się liczyć, są tylko rozmazanymi plamami, czas nie istnieje, serce staje, a w uszach słyszysz tępy szum.
Energia, zapach ciała, sposób chodzenia, odpowiedni blask skóry, ton głosu, to wszystko przekłada się na doświadczenia życiowe tej osoby, jej pewność siebie lub jej brak. To sygnały jakie ta osoba wysyła do świata, taka jej skondensowana paczka, w którą zbiera najważniejsze informacje. Jej wizytówka.

Często nie masz możliwości porozmawiać z taką osobą, bo chwila mija, tłum Cię przepycha- jest za późno. Ale to nie o to chodzi. Ty już wiesz, że nie jesteś sam. Jest Ci dobrze. Cieszysz się, masz rodzinę. Ale zdarza się, że  masz możliwość konfrontacji z taką osobą, zupełnie naturalnie, bez rzucania się na nią w tłumie, ona wchodzi w Twój świat i zaczyna się...

Poznałam w życiu kilka takich osób. Niektóre automatycznie zostały przypasowane do grona przyjaciół, dwie z nich, automatycznie dostały miano "potencjalnego partnera". Dwie w życiu, gdzie z góry wiedziałam, że nie będzie to walka, wieczne udowadnianie, zmienianie, udawanie, kompromisy, tłumaczenie, gra aktorska. Że to  może być szczere partnerstwo bez potrzeby tłumaczenia podstawowych dla mnie spraw. Obie te osoby poznałam w podobnym czasie. I żadna z tych osób nie może być moja. Tzn. obie są moje, nawet jeżeli nie zdają sobie z tego sprawy, ale nigdy nie będą tak blisko jakbym sobie tego życzyła. Nigdy nie zostaną, zresztą już sobie poszły. Obie zawsze będą w moich myślach i obie bardzo kocham, a najbardziej kocham moje wyobrażenie o naszej miłości, która mogłaby się zdarzyć, gdyby... Każda z nich ze zgoła innych przyczyn nie zostanie ze mną, rozumiem te przyczyny. I szanuję. I smutno mi, że to rozumiem, bo chciałabym się na to nie zgodzić. Wiem, że mogłabym wtedy dostać na jakiś czas to czego chcę. Ale na krótko. Bo po jakimś czasie uczucie, że zrezygnowali dla mnie z czegoś- z czegokolwiek stanie się tak silne, że wpłynie na to jak jestem postrzegana. Narośnie frustracja, której będę źródłem. I znowu zostanę z niczym. Bez tej osoby i bez jej szacunku, a tego już nie zniosę. Bo nie musimy być razem, ale musimy kochać i wielbić to 'może'.
Bo to 'może' to wszystko co mamy w życiu.

piątek, 2 stycznia 2015

Uwalniam moich rodziców. z odpowiedzialności, w którą chcą i muszą wierzyć. Jestem świadoma świata, siebie, swojego życia. Tego, że ja wybieram sama. Moi rodzice dali mi dar życia. Dużo mi pokazali, wiele zła, ale to zło otworzyło mi oczy, właściwie to głównie za nie im dziękuję. Dziękuję im za świadomość, za rozum, za sprzeczności. Za to, że są tylko ludźmi i że chcą mnie chronić, chociaż wiedzą, że nie są w stanie. Przepraszam ich za to, że ich nigdy nie potrzebowałam. Za to, że byłam za szybko zbyt mądra, że nigdy nie byłam dzieckiem. Za to, że nie mogą mną kierować, że nie mogą mi niczym zagrozić i że nigdy nie mogli. Przepraszam ich za to, że mieli we mnie za dużo zrozumienia, że pozwoliłam im uwierzyć, że jestem bardzo silna, a ta siła ich przerosła. Tymczasem jestem słabym człowiekiem a obiecywałam im, że ogarnę wszystko: świat, siebie, ich. Nie ogarnę. Nie ogarnę siebie i oni też nie. I nie muszą. I proszę nich, żeby zrozumieli, że ja mogę nie dać rady, ale to nie jest straszne. Że nawet jak skończę w najgorszej (według nich) mojej postaci, to że zrobię to świadomie i że będzie mi tam dobrze. Że najgorsza możliwa opcja jest dla mnie i tak wystarczająco dobra. I uwalniam ich z moich marzeń o ich przyszłości. Nie musza być szczęśliwi i spokojni, nie muszą być bezpieczni. Nie muszą walczyć o to, żebym była o nich spokojna. Oddaję im ich życie i proszę o wzajemność. O szacunek dla naszych wyborów. O to, żebyśmy żyli dla siebie a nie żebyśmy wmawiali sobie, że żyjemy dla drugiej strony. Bo tak nie jest. Nie mamy o co walczyć więc nie walczmy. Zostawmy tę energię na czasy, kiedy rzeczywiście może się przydać.
Udawałam, że jestem 'normalna' według społeczno-kulturowego punktu widzenia. Chciałam,potrzebowałam. Nie rozumiałam tych, którzy na siłę chcą być 'nienormalni', bo to chore. bo to jest bardzo, bardzo złe i wbrew naturze.
Walczyłam o normalność. Ze światem,sama ze sobą.
Ale nawiązałam ze sobą szczery dialog. Uwolniłam demona. Po prostu wypuściłam go, bo nie miałam już sił żeby go chować. Wykańczało mnie to. 26 lat walki ze zbyt silnym przeciwnikiem. On wygrał, On czyli ja. W końcu jestem. Ja, wyszłam. Pokonałam tamtą siebie, która mnie blokowała jakimiś bezsensownymi argumentami,których nie rozumiałam a ona mnie nimi tłamsiła. "Nie możesz bo coś tam","cicho, bo coś tam", trochę mogłam żeby się uspokoić, ale wiecznie miałam nóż na gardle.
ja kurwa nie jestem normalna w taki sposób jaki sobie wymarzyłam.
 Ja zwariowałam oficjalnie. Wiem, że otworzyłam sama sobie drzwi.
Cały dzień gadam ze sobą i wiem, że to jest dobre. Że to jestem ja. Nie chcę nawet mysleć jak to wygląda z boku. Śpiewam,płaczę, śmieję się, gadam,sprzeczam się ze sobą, robię dziwne miny. I wiem,że tego nie zatrzymam. Będę się jeszcze starać, ale to się zaczęło. Za jakiś czas będę jechała tramwajem i będę gadać do siebie. Ale ja nie jestem chora. Ja wiem, że właśnie to jest normalność. Ludzie powinni rozmawiać sami ze sobą.Do kurwy, to jest normalne. Jestem moim najlepszym rozmówcą. A we mnie jest tyle postaci,że nie mam potrzeby rozmawiać z kimś innym.
Ja mogę się wycofać. Nie muszę się już oszukiwać, że potrzebuję do życia innych ludzi. Bo nie potrzebuję. Chciałam w to wierzyć, musiałam- żeby chować demona do środka,bo wiedziałam, że on ma dla  mnie więcej niż ci wszyscy ludzie. wiedziałam, że ja sama jestem dla siebie najciekawsza ale bałam się sobie na to pozwolić.ale to się stało. zaczęło się.
ja już nie mam po co żyć z innymi ludźmi, to bezsensu. szkoda na to czasu. chciałabym to wypośrodkować, ale po co?
wychodzę z układu: ja i wy.
teraz jestem JA i JA
to będzie dopiero ubaw.
Zrozumiałam też, dlaczego świadomi ludzie nie chcą ze mną być mimo, że właściwie jestem najciekawszą postacią jaką spotkali i chcieliby ze mną być, ale nie mogą. I ja widzę to wahanie i chcę krzyczeć: co Ty odpierdalasz? Rezygnujesz ze mnie?! ZE MNIE?!
To jak z tym Światem. Ja dla nich jestem tym surrealizmem. Ja ich zapraszam, oni czują się zaszczyceni, chłoną. Ale boją się. Ja jestem zła, nie wiem o co ten ich strach, przecież ufam sobie, że nie zrobię im krzywdy. Nie wiem więc czemu oni nie ufają mi jednako. Przecież ja wiem lepiej jaka jestem i żądam, żeby mi zaufali. Ale mogę zrobić im krzywdę (i oni to wiedzą) i w sumie pewnie zrobię. I ta krzywda będzie zbyt bolesna, nie do ogarnięcia. Tej pustki nie będzie się dało niczym zapełnić. Więc wolą się wycofać. Słusznie.
Nie mówię o głupolach, którzy w ogóle nie wiedzą o co chodzi. Dla nich jestem tylko kawałkiem mięsa, który czasami coś powie, niby mądrego, ale tak naprawdę to pierdoli i wystarczy pokiwać głową i olać. I to też jest dobre. Deklasyfikują coś co im nie odpowiada z czym się nie zgadzają bo tak funkcjonuje ich świat. I nie mówię, że są gorsi/ lepsi ode mnie. To inny gatunek człowieka. Inna rasa. Skupiona na czymś innym. Mamy tak samo wyglądające ciała więc zakładamy, że jesteśmy tacy sami. Ale nasze mózgi są zupełnie inaczej zbudowane. I to jest po coś. Biologia po coś to wymyśliła. Takie związki to biologiczny mezalians, który ja zauważam, wyczuwam, więc moim zadaniem jest coś zrobić z tą wiedzą. Na razie jeszcze nie wiem co, ale zastanowię się nad tym.
Ja też dostałam takie zaproszenie. Nie od osoby a od czegoś jeszcze ciekawszego, od uniwersum. Skorzystałam, może jeszcze skorzystam (raz: że muszę je dostać ponownie, dwa, że muszę po nie sięgnąć- a czy to zrobię? MOŻE NIE) i wiedziałam, że mogę je kontynuować. Wymęczyłam do końca i opuściłam jak ta świnia i co? I NIE JEST MI WSTYD.
Ja też tam byłam. I płakałam. Ten świat albo już to przeżył i się przyzwyczaił albo teraz, dzięki mnie (tej 'gorszej') płacze. I dobrze, niech się czegoś nauczy.
Ten świat mógłby się teraz na mnie rzucić żądając miłości: jak to?! masz mnie kochać, zaprosiłem Cię, kochaj mnie, jestem lepszy niż ty!
Ale ja nie chcę.
Bo ja wolę siebie i mój świat. Świadomie wolę coś teoretycznie mniejszego, gorszego, ale mojego. Coś co mogę budować a nie coś co ten wielki świat przytłamsi, zgwałci, wypluje. Zniszczy.
Ale i tak go kocham, nie potępiam.
I żałuję go tak jak wielu słabszych żałuje mnie (dotychczas tego nie rozumiałam, wkurwiało mnie to):
Bo wiem, że on zawsze będzie sam. Tak jak ja będę sama. I aż do teraz nie mogłam się pogodzić z wizją mojej samotności i z tym, że mają rację. I że mają prawo mi współczuć.
A godzę się z tym bo nie jestem sama w tej samotności. Cóż za egoizm.
Samotność to nic strasznego, tak nam wmówiono. Zawsze jesteśmy sami. Udawanie, że kogoś mamy jest brakiem szacunku. Mnie nikt nigdy nie będzie miał bo ja sama nie należę do siebie. I nie kocham konkretnej osoby a moje wyobrażenie o niej. Zazwyczaj krzywdzące dla tej osoby, któremu nie jest w stanie sprostać. Dajmy sobie wszyscy święty spokój. Żyjmy.
Mój Sylwester trwał trzy dni.
Nie jestem w stanie go opisać tak, żeby mu oddać chociaż jedną milionową czci, i nie mam prawa mieć pretensji do słuchacza, że nie rozumie co mu właśnie przedstawiam.
To były naprawdę wyjątkowe dni. Może najważniejsze w moim życiu.
Szkoda mi ludzi, którzy nigdy tego nie zobaczą i nigdy tam nie będą. Co więcej, jestem przekonana, że większość ludzi nigdy w życiu nie przeżyje tego co ja, a nawet gdyby to przeżyła- jest za głupia żeby zrozumieć z czym się zetknęła. Może brzmi to jakbym siebie wychwalała, ale to był spektakl, w którym zresztą byłam jedną z głównych aktorek a zarazem głównych odbiorców- dla Wybrańców. Cholera jasna, gdybym miała do czynienia z Bogiem i poprosiłby mnie żebym pokazała mu jakiś film, ale taki, żeby się nie znudził, i żeby miał jakąś treść, fabułe, żeby go wzruszył- puściłabym mu te trzy dni. I to bez potrzeby pocięcia i przedstawienia najciekawszych, skondensowanych fragmentów. Bezczelnie przedstawiłabym mu materiał z ponad 70godzin i wiedziałabym- że nie odejdzie sprzed ekranu. To był inny, wyższy poziom świadomości, surrealizm, który został przywołany, stworzony przez nas. Bez nas by się to nie udało, ale nie mogę być egoistką, to mogło nas ominąć, TO też się zdecydowało na nas ryzykując, że TEGO nie zauważymy. My też coś TEMU daliśmy. Chociażby to, że zauważyliśmy, przyjęliśmy a teraz nie dajemy TEMU wyrzutów sumienia bo potrafimy dalej żyć. A TO pewnie się trochę bało, że coś nam da a później my sobie nie poradzimy. Jestem zaszczycona, że dostałam rozum, który pozwala mi to ogarnąć. Bardzo się bałam powrotu do świata. Bałam się, że w zestawieniu z tym gdzie byłam, jego szarość mnie zabije. Że nie zasłużyłam na tę wspaniałość, bo teraz jest świetnie ale potem przyjdzie mi po prostu umrzeć.
Ale żyję. Okazało się, że TEN świat, to ten sam świat, tylko narazie chowa przede mną swoje największe skarby i kiedyś MOŻE znowu mi je pokaże. A może nie. Nie mogę wyczekiwać, szukać. To bezsensu.  Ale to to samo miejsce. Teraz muszę żyć. Mam swoje obowiązki. I one mnie nie przerażają. Taki jest system. Trzeba jeść, spać, zarabiać, jeździć tramwajem, miesiącami, latami, i to nie jest straszne i puste. To jest piękne. A najpiękniejsze jest to, że w tym wszystkim poukrywana jest magia, która czasami może mi się przedstawić, namieszać mi w głowie i co więcej- może, a nawet na pewno: opuści mnie i oleje, bo ma do tego prawo. A ja to prawo rozumiem i akceptuję.
Nawet jeżeli zapomnę szczegóły z tych trzech dni (niestety, zapewne zapomnę), to nigdy nie zapomnę tego uczucia. Tej mocy, kolorów, zapachów, mieszania czasów,wszechświatów.
Wiem, że mogę wszystko. I wiem, że nie muszę nic.


Archiwum bloga